środa, 28 marca 2018

Rozdział 30 - Nie przepraszaj



To nawet nie przeczucie.
Przeczucie jest po prostu najlepszym słowem opisującym to, co przeczuciem nie jest.
W każdym razie ja nie znam żadnego lepszego.
W sobotę z rana trzymam w ryzach popis jego kulinarnych umiejętności i wysyłam go po śniadanie do pobliskiego McDonald's. Gdy wychodzi, zamykam drzwi na klucz i upewniam się, że komplet jego kluczy został na komodzie w przedpokoju. Jednocześnie mam potrzebę usprawiedliwienia się – jego komplet kluczy nie oznacza, że jestem w posiadaniu własnego. Sympatia, jaką siebie darzymy, nie jest tak zaawansowana. Nie sądzę, by kiedykolwiek była. Nie na tyle, by spędzać więcej czasu z nim, niż bez niego.
A kiedy już go nie ma, zakładam pasma włosów rozpoczynające się na północ od skroni za uszy i przystępuje do działania. Swój plan operacyjny określam skromnym tytułem: „Z niepoznania w poznanie”. I postanawiam dowiedzieć się wszystkiego, czego nie wiem.
Zaczynam od otwarcia wszystkich szafek kuchennych na oścież. Wietrzę przestrzenie pełne zapachu suszonych ziół i przypraw. Tracę nieco skrupulatność w swych poszukiwaniach, nie wyjmując każdego słoika z osobna i nie przyglądając się z uwagą ich zawartości. Bo wydaje mi się, że nie ma takiej rzeczy, którą mógłby ukryć w puszce z herbatą czy słoiku z tajskim curry. Jednak sama przed sobą nie nazywam tego niekonsekwencją w działaniu. Raczej zdrowym rozsądkiem.
Niedługo po tym schodzę na kolana. Przetrzepuję najniższe kondygnacje szafek w salonie i robię to z większą dokładnością niż kuchenne, bo wydaje mi się, że tajemnice, jakie by one nie były, zakładając, że w ogóle jakieś są, lepiej trzymają się salonu niż kuchni.
Justin nie jest posiadaczem pokaźnej kolekcji posegregowanej w teczkach dokumentacji własnego życia, zwłaszcza zawodowego. Nie może pochwalić się choćby zaświadczeniem o niekaralności, a nie widzę powodu, dla którego miałby ubiegać się o wydanie odwrotnego. Jednak ten zupełny brak dowodu na współistnienie w społeczeństwie lubującym się w urzędowych pismach, druczkach i oświadczeniach, również wydaje mi się zadziwiający.
Kopię więc dalej. Justin nie ma również zbyt wielu pamiątek rodzinnych, z okresu wczesnego dzieciństwa czy pochodzących z chwil, które należałoby uchwycić i zatrzymać. Właściwie jedyne, co znajduję, to fotografie wstępne z obu pobytów w więzieniu i porównanie ilości tatuaży na obu, a także opakowanie po zagranicznych papierosach z resztką skruszonego tytoniu na dnie i przypadkową styropianową bombkę choinkową z wgniecionym odciskiem palca.
Sypialnia wcale nie przedstawia się bardziej tajemniczo, co sprawia, że powoli rozrzucam po kątach mieszkania swój niedawny zapał. Nie znajduję żadnych dowodów zdrady, którą podświadomie pozwalam sobie podejrzewać, nie wiedząc nawet, czy mogłabym taką nazwać zdradą. Nie złożyliśmy przed sobą ślubów wierności. Nie złożyliśmy nawet ślubów współistnienia, współgrania i współżycia społecznego. Kolejna zaskakująca rzecz, której nie znajduję, to prezerwatywa. Nie dostrzegam ani jednej w garstkach rzeczy Justina, a rzeczy Ethana pozwalam sobie zgrabnie ominąć. Na siłę próbuję wyobrazić sobie inną teorię spiskową, ale nie wiem nawet, od czego mogłabym zacząć.
Na koniec wchodzę jeszcze do łazienki, bo to, zdaje się, miejsce idealne do ukrycia pewnych wstydliwości. Ta łazienka posiada jedynie dwie szafki: jedną pod umywalką, przechowującą w swoim wnętrzu wszelkie środki czystości przydatne w męskim mieszkaniu należącym do mężczyzn niepasjonujących się sprzątaniem. Z kolei szafka powyżej umywalki, otaczająca lustro, chowa w sobie wszystko, co pozwala na zabiegi od linii szyi wzwyż. Otwieram drzwiczki drugiej i uświadamiam sobie, że nic, co stoi na wierzchu, nie może być poddawane choćby samej próbie ukrycia. A w mieszkaniu Justina, z łazienką włącznie, wszystko znajduje się na linii pierwszego spojrzenia. Z górnej szafki biorę zatem jedynie dwie fiolki pigułek przeciwbólowych i znajduję pierwszą odmienność między Justinem i większością mężczyzn. Bowiem wspomniana większość nie dotyka tabletek przeciwbólowych. Prawdę powiedziawszy, nie dotyka żadnych. Justin z kolei postanawia szalenie uprościć swoje życie i dusić pierwszy ból w zarodku. Niebywale kobieca strategia.
-Potrzebujesz pomocy w przeszukiwaniu rzeczy swojego faceta? - zaskakuje mnie Ethan, pojawiwszy się niespodziewanie w drzwiach łazienki. Połowa jego napiętego ramienia opartego o futrynę zagląda wgłąb mojego spisku, druga połowa pozostaje w korytarzu.
Drgnięciem własnego ciała ujawniam, że czułam większy komfort, pozostając w ukryciu. Kiedy mój cel i zamiar były ukryte. Kiedy moja godność nie była niczym nadszarpnięta. Ale gdyby Ethan miał zajmować jakąś konkretną pozycję, niewątpliwie byłby bliższy mnie niż Justina. Być może i zbyt bliski, bym odczuwała komfort w dalszych poszukiwaniach.
-To robota dla jednej pary rąk.
-Ty szukaj prawą, ja zaangażuję lewą. Końcowa ilość pozostaje bez zmian.
Ethan wie, że potrzebuję rozmowy, jeszcze zanim chowam godność pomiędzy naskórkiem a warstwą skóry właściwej  i sama się do tego przyznaję. Przysiadam na krawędzi wiekowej, obrośniętej kamieniem wanny, wkładam dłonie między kolana, jak to mam w zwyczaju, gdy słowa, które chcę wypowiedzieć, są zbyt napęczniałe lękiem i niepewnością, by przepchnąć je przez zwężony z nerwów przełyk.
Chcę, by tę rozmowę zainicjował. By powiedział, że mogę na niego liczyć i że wysłucha mnie, wiedząc, że wysłuchania potrzebuję. Wie również jednak, że nie musi zapewniać mnie o żadnej z tych rzeczy, a ja i tak w końcu zacznę mówić, jako że niewiele jest chwil, gdy moje słowa mają nie tylko ujście, ale i punkt docelowy.
-Wydaje mi się, że Justin coś przede mną ukrywa.
-Z jakiej dziedziny jest to coś? - dopytuje. Cenię sobie jego zainteresowanie, nawet jeśli jest bardziej sztuczne niż ser topiony w plastrach. - Masz na myśli zdradę? Inną kobietę?
-Nie mam pojęcia, co mam na myśli, Ethan. Po prostu czuję to coś, czymkolwiek by nie było. A jednocześnie nie podejrzewam go o żadną z kwestii, które można by ukrywać. W łaśnie dlatego przeszukuję szafkę w łazience z równą wnikliwością, co stelaż łóżka pod materacem. Bo szukam czegoś. Czegokolwiek. Nie mając pojęcia, jak zawęzić obszar poszukiwań.
-Nie musisz go zawężać – podsuwa. - Wyobraź sobie, że jesteś właścicielką sklepu. Wiesz, że dłuższe godziny otwarcia przyniosą ci spory profit, ale jednocześnie nie jesteś w stanie pracować z siłą maszyny. Co w takiej sytuacji robisz?
-Zatrudniam dodatkowego pracownika – odpowiadam sprawnie.
Ethan klepie się w pierś obiema dłońmi.
-Właśnie dlatego tu jestem. Jako twój dodatkowy pracownik, który odciąży cię z części obowiązków. Jestem niemal pewien, że pod wpływem emocji pominęłaś parę szczegółów, które, jeśli nie naprowadzą cię na trop,  może chociaż pozwolą spać spokojniej.
Nie zgadzam się. Po prostu nie mówię nie, a Ethan nie potrzebuje słownego przyzwolenia, by wtrącić swoją pomoc w przedsięwzięcie, które powinno być indywidualne.
-Jako że jesteś dziewczyną...
-Słuszna uwaga – nie mogę powstrzymać wtrącenia.
Ethan przymyka powieki w wyrazie krótkotrwałej irytacji, i zaczyna raz jeszcze:
-Jako że jesteś dziewczyną, z całą pewnością ślady ewentualnej zdrady znalazłabyś szybciej. Nie wiedziałbym, czy włos na poduszce albo ślady szminki są twoje czy jakiejś Noelle II, w której istnienie szczerze wątpię.
-Nie powiedziałam, że podejrzewam go o zdradę. Po prostu podejrzewam, o cokolwiek.
-Więc podejrzewaj go z powrotem w sypialni, ja zacznę podejrzewać w salonie. Może natrafię na dokument potwierdzający jego wygraną na loterii. Albo utratę pracy. Albo cokolwiek, co pozwoli ci zaspokoić twoje zapędy detektywistyczne.
-Bez przerwy dajesz mi odczuć, że traktujesz moje obawy jako świetny temat do żartów.
-Nie zrozum mnie źle, Noelle, ale jesteś doskonałym przykładem dziewczęcej paranoi w miejscu, w którym jest całkiem bezużyteczna.
Ale ja czułam, pod wierzchnią warstwą skóry i w ubytkach wapnia w kościach, że moja paranoja ma podłoże, trzon i szybko rozrastający się powód do zmartwień. Wierzę w nieomylność swojej intuicji, jeszcze nie kobiecej, niesplamionej urazami i złymi doświadczeniami, ale dziewczęcej, czystej i świeżej.
Wracam do sypialni, ale nie wiem, którą część pościeli przetrzepać raz jeszcze, i nie wiem, jak odróżnić włos własny od włosa cudzego. Siadam na krawędzi łóżka i zaczynam myśleć, bo wydaje mi się, że coś, o co podejrzewam Justina, skryte jest wyłącznie w jego głowie. Chociaż szanse powodzenia nie są duże, myślą docieram głębiej niż obsesyjnym zaglądaniem w jego materialną prywatność, która nie jest zbyt obszerna.
Nagle słyszę dochodzące z salonu głuche tąpnięcie, jakby stos upuszczonych książek. Po nim następuje chwila ciszy, a następnie kroki wprowadzające wiekową podłogę w drżenie przenoszą Ethana do sypialni. Staje w progu, z czerwonymi plamami na policzkach i karku, wyglądając jak czajnik gazowy z zatkanymi wszelkimi otworami, przez które mogłaby ulecieć para.
Nie mówi. Czuję przez to, że zawarliśmy jakiś niezrozumiały pakt milczenia i że nie powinnam od niego odbiegać. Jedynym dźwiękiem jest szelest kartki papieru, którą  Ethan wypuszcza w powietrze i siłą woli nadaje jej trajektorię lotu w moim kierunku. Dokument z pieczęcią sądu rejonowego opada łagodnie na moje kolana. Poznaję siłę napędową paktu milczących ust.
-Zgwałcił cię – mówi zaostrzonym głosem. Może nie jest świadom, że wciąż o tym pamiętam i przypomnienie nie jest konieczne. – Ten drań cię zgwałcił, a ty sypiasz z nim, jakby ten gwałt był jakimś marnym żartem.
-Nie był – mówię nerwowo. Moja nerwowość wywodzi się z jednej prostej kwestii – kolejna osoba uświadamia mi, że któraś z półkul mojego mózgu jest znacząco zdeformowana. Sypiam z gwałcicielem. Rozkładam nogi przed kimś, kto jesiennego dnia lata temu rozłożył mi je tak, że do dziś borykam się z niewielką kontuzją biodra.
Chociaż pakt milczących ust został zerwany, kwestia wypowiedzenia paru sensownych słów jest dla Ethana wciąż równie problematyczna. Ale wolę jego milczenie niż nawałnice słów, które sprawią, że zwątpiłabym we wszystko, do czego zdołałam się przekonać. Przede wszystkim w pełnię rozumu.
Już prawię rozkazuję mu powiedzieć coś, cokolwiek, ale uzmysławiam sobie, że nie jest ani moim ojcem, ani moją matką, ani nikim upoważnionym do wystawiania diagnozy nad stanem mojego zdrowia psychicznego. Więc zaczynam mówić ja. Wcale nie dając tym świadectwa braku problemów emocjonalnych.
-Nic ci do tego, z kim sypiam, a z kim nie sypiam. Nic ci do tego, co i do kogo czuję. Nic ci do tego, czy rujnuję swoje życie, czy tego nie robię. Schowaj te dokumenty i udawaj, że nigdy w życiu ich nie znalazłeś.
Ethan marszczy brwi i mruży oczy, jakbym oślepiła go intensywnym światłem słonecznym. Niczego takiego nie zrobiłam. W każdym razie nie sądzę, bym zrobiła. Nie celowo.
-Mówisz, jakby ktoś zrobił ci pranie mózgu.
-Może i zrobił. I jeśli nawet, to również nie powinno zaprzątać ci myśli. – Rozognienie w oczach Ethana jest dowodem na to, że nie skończył mi jeszcze subtelnie ubliżać. – Dlaczego w ogóle obchodzi cię, co robię ze swoim życiem? Wystarczająco wiele razy słyszałam o swojej głupocie i naiwności. Dlaczego miałabym raz jeszcze słuchać o tym wszystkim od ciebie?
-Bo mi na tobie zależy, Noelle. Bo jesteś wspaniałą dziewczyną, a ja potrafię to dostrzec, i boli mnie, cholernie mnie boli, że tracisz czas na bycie z kimś pokroju mojego brata, na bycie z cholernym gwałcicielem, swoim własnym gwałcicielem. Boli mnie, że kiedy już rozgniecie twoje serce jak karalucha, nie będziesz w stanie zreperować go na tyle wiernie względem oryginału, by móc bez strachu z niego skorzystać.
-Skąd u ciebie ta pewność? -pytam, tracąc swoją. Szczęśliwie dla mnie, jeszcze nie słychać drżenia w głosie.
-Bo ludzie to najbardziej przewidywalne istoty. Wszyscy funkcjonują według tych samych schematów. Twój schemat nie ma szczęśliwego zakończenia. Bez znaczenia, jak silna lub jak słaba jesteś. Skończysz jak ten rozdeptany karaluch. Wiesz, co jest w nich najciekawsze? – pyta, a ja mam tylko chwilę, by pojąć, czy to nadal referat o żywocie karaluchów, czy jedna z jego szybkich dygresji. – Są w stanie przeżyć wybuch bomby atomowej, a jeśli odetniesz im głowę, zdechną jedynie z wygłodzenia. Ale jeśli rozpłaszczysz je butem albo rozetrzesz w palcach, nie powstaną z martwych.
Chwilę zajmuje mi zrozumienie, czy powinnam skupić się na rozgnieceniu, czy na samej postaci karalucha, tak często napominanego, ale wtedy sprawy przyjmują bardziej drastyczny obrót, bo do mieszkania wraca Justin z towarzyszącym mu głosem Harolda utrzymującym się za jego plecami, i zapachem wegetariańskich tostów wdzierającym się przez próg w pierwszej kolejności.
Nie chwytam Ethana za ramię. Nie ma go przy mnie, zanim orientuję się, że zamek w drzwiach szczęknął i nie jesteśmy już sami. Podrywam się gwałtownie z łóżka i pędzę do salonu. Jest jednak za późno, by zatrzymać, lub chociaż opóźnić bieg wydarzeń. Justin, rozluźniony porannym lenistwem i zupełnie niepodejrzewający ataku z którejkolwiek ze stron świata, zostaje pchnięty na próg oddzielający salon od przedpokoju silną parą ramion Ethana, upada na podłogę, a ja próbuję myśleć, że odgłos trzasku to pęknięty paznokieć zamiast pogruchotanej kości ogonowej. Ethan dosiada uda Justina okrakiem, ściska jego łydki stopami, robi to zręcznie i zwinnie i po raz pierwszy nie jestem pewna wyniku tej szarpaniny, gdy okłada go pięściami po twarzy, a kolor purpury wypiera niedawny beż kafli podłogowych.
Chcę złapać go za ramiona i odciągnąć, oderwać prędko jak plaster z owłosionego miejsca na skórze. Ale się boję. Jestem wtopiona w podłogę, przerażona rozszalałymi kłykciami Ethana i przerażona Justinem, który leży bezwładnie na podłodze i porusza się tylko w momencie uderzenia, jego głowa, jak głowa szmacianej lalki, kołysze się z prawa na lewo i rozchlapuje niewielkie ilości krwi na pobliskiej ściance działowej.
Bardziej niż na Ethana jestem wściekła na samą siebie. Przez moment. Krótki. Bo przez równie krótki moment myślę, że do tej pory Justin w żaden ze znanych mi sposobów cielesnych nie został ukarany za moją krzywdę. I przez ten krótki moment, przelotny, ledwie ocierający się o wewnętrzną część mojej czaszki, dopinguję Ethana w nieco opóźnionym wymiarze sprawiedliwości.
Ale, jak wspomniałam, trwa to zaledwie chwilę. Przez całą resztę pozostałych chwil jestem śmiertelnie przerażona i szczerze żałuję przycięcia paznokci, które z przemożną chęcią wbiłabym w obie łopatki Ethana, a potem, przesuwając dłońmi w dół po jego plecach, rozharatała jego skórę. Bo z rozharataną skórą trudniej byłoby mu się skupić na harataniu skóry Justina, wystarczająco poharatanej, bym ja nie mogła skupić się na niczym.
-Dość tego – odzywa się Harold. Jego dotychczasowy amok, nie mniej obszerny niż mój własny, odpuszcza dopiero teraz. Wkłada przedramiona pod pachy Ethana i przy pomocy tej bardziej stabilnej dźwigni próbuje go wpierw podważyć, a potem odlepić od ciała brata. – Wystarczy, młody. Przestań się rzucać i ochłoń – mówi surowym tonem.
-Zgwałciłeś ją – syczy, dysząc ciężko, jak wiekowy parowóz uciekający ze złomowiska. Walki w parterze okazują się doskonałym miernikiem kondycji. – Pieprzony gwałciciel.
Wtedy Justin i Harold dowiadują się, skąd w Ethanie nagły przypływ testosteronu. Czuję potrzebę wytłumaczyć, że nie wie tego ode mnie, więc tłumaczę, ale nikt w mieszkaniu nie jest mną przesadnie zainteresowany. Mimo że jestem świetlistą gwiazdą tej krwawej opery mydlanej.
Prędko podchodzę do Justina, ale Harold robi to jeszcze szybciej, najwyraźniej uznając, że Ethan ma wystarczająco pokrwawione kłykcie i przez najbliższe minuty nie będzie szukał zaczepki. Nie chcąc być jednak na jednej linii łączącej Ethana z Justinem, przechodzę na drugą stronę wiotkiego ciała rozpłaszczonego na podłodze.
-Stary – mówi półgłosem Harold, potrząsa jednym z ramion Justina i poklepuje go po policzkach zewnętrzną stroną dłoni.
Wyraźnie widzę, jak wiele starań wkłada w nieporuszenie nim mocniej, niż to konieczne. Tego brakuje kobietom, mnie również. Gdybym miała do Justina lepszy dostęp i większą swobodę działania, poderwałabym go z ziemi o własnych siłach, przerzuciła przez bark i biegała obwodnicą Bostonu do czasu, aż wystarczająco bym go nie otrzeźwiła. I nawet przez chwilę nie pomyślałabym, że być może ma uszkodzony kręgosłup w części szyjnej lub lędźwiowej, i że, być może, przy pomocy dobrych pobudek krzywda z mojej ręki przewyższyłaby krzywdę z obu rąk Ethana.
-Stary, daj znak, że wszystko w porządku – nawołuje Harold.
-Byłoby nie w porządku, gdyby skopał mnie po klejnotach. Nie dbam o twarz. Są operacje plastyczne i inne zabiegi upiększające.
Mój oddech ulgi spowija wszystkie ściany. Ale jestem w tym jedyną. Bo oddech Harolda wciąż tkwi w jego piersi, jakby zblokowany albo wstrzymywany celowo. Jakby głupawe żarty Justina nie były wystarczającym dowodem jego nie przedśmiertnego stanu. Jakby wiedział coś, czego ja nie mogę się nawet domyślać. Bo i skąd? W tym kręgu tajemniczych znaków dymnych nie ma miejsca dla mnie.
-Nie wykonuj żadnych gwałtownych ruchów – zaleca mu Harold. Przez chwilę mylę profesję psychologa z zawodem lekarza, ale stanowczość jego głosu pozwala mi sądzić, że ktoś ma nad tą tragedią kontrolę.
W odpowiedzi Justin podrywa obie ręce i nogi w powietrze w ramach gwałtownego poruszenia. A Harold nie przywołuje na usta pobłażliwego uśmiechu, nie klepie go po nieuszkodzonym czubku głowy, nie pozwala napięciu opaść, a atmosferze rozrzedzić się. Tkwimy w gęstej galarecie poprzetykanej słabą wonią krwi.
-Nie zachowuj się jak gówniarz – warczy na niego. – Leż i się nie ruszaj.
-Jak zamierzasz mnie do tego zmusić? – pyta Justin zadziornie, unosząc się na przedramionach i podpierając na nich o podłogę.
-Uważaj, bo przez przypadek powiem o jedno słowo za dużo.
Respekt, jaki Justin odczuwa względem Harolda, jest tak przytłaczający, że na powrót przyciska jego ciało do zakrwawionej podłogi.
Świst oddechu Ethana nagle przypomina o jego ciągłej obecności w kącie pokoju, dokąd przytaszczył go Harold i siłą perswazji unieruchomił. Wstaję z kolan i zbliżam się do niego o ciele napiętym, a pięściach zwiniętych w dość marne wielkościowo kłębki. Nie jestem w stanie dotkliwie uszkodzić jego, decyduję się więc uszkodzić jego koszulkę, szarpiąc ją w palcach na wysokości piersi. Chcę, by odczuł jakikolwiek rodzaj uszkodzenia.
-Powiedziałam ci, żebyś nie wpieprzał się w sprawy, które cię nie dotyczą – skrzeczę wciąż emocjonalnie nadwyrężonym głosem. – Dlaczego musisz być tak uparty?
-Mieszkam z gwałcicielem pod jednym dachem. Naprawdę uważasz, że to mnie nie dotyczy?
-Och, przestań pieprzyć – uderzam go w pierś otwartą dłonią, ale siła tego uderzenia przypomina raczej przyjacielskie poklepywanie niż atak godzący w jego zdrowie lub życie. – Nie potrzebuję księcia z bajki, który pokątnie rozwiązywałby moje sprawy. Jeśli kiedykolwiek zechcę cieleśnie uświadomić mu – wskazuję palcem Justina – jak bardzo mnie skrzywdził, zrobię to, możesz mi wierzyć. Nie potrzebuję do tego ciebie!
Kiedy uchodzi ze mnie nieco tego zepsutego, rozgoryczonego powietrza, wracam do Justina. Lekko dotykam przegrody jego nosa i udaję, że potrafię rozpoznać złamanie lub jego brak. W rzeczywistości jedyną diagnozą, jaką jestem w stanie postawić, jest krew. Dużo krwi. Zakrzepłej, świeżej, w różnych odcieniach czerwieni, o różnej gęstości, objętości i sposobie rozkładu na skórze.
Wtedy Harold staje na prostych nogach. Spokojnym, dystyngowanym wręcz ruchem odpina pierwszy guzik koszuli i podwija mankiety w rękawach. Podchodzi do Ethana, zamaszyście unosi pięść, a potem wykonuje uderzenie tak nieprecyzyjne, koślawe i groteskowe, że każde z nas eksploduje innym rodzajem emocji. Ethan jest tak zaskoczony, że przez chwilę nie porusza się żaden z włosów na jego głowie, a płynąca krew przestaje uwypuklać żyły. Ja, w całym tym nieoczekiwanym przebiegu zdarzeń, jestem bliska wybuchnięcia histerycznym śmiechem, widząc wysiłek, z jakim Harold próbuje ukryć ból kciuka schowanego we wnętrzu zaciśniętej pięści w momencie uderzenia. Z kolei Justin powolnym ruchem unosi rękę do głowy i opiera nadgarstek w dolnym płacie czoła, uprzednio zerkając wymownie na kostki swoich dłoni, wielokrotnie zdzierane, nigdy w pełni nie uzdrowione, po czym stwierdza:
-Teraz wszyscy wiedzą, kto w okresie wczesnej młodości rozwiązywał za ciebie wszelkie sprawy.
-Możesz się śmiać, ale dzisiaj nie podniosłeś nawet pięści.
Widzę, że Justin przygotowuje się by wstać z podłogi, biorę więc na siebie część jego ciężaru, a on, ku mojemu zdziwieniu, nie protestuje, tylko opiera się o mój bark i wgniatając mnie w podłogę, staje na nieco ugiętych nogach. Na jego skroni, prócz krwi, lśni kilka kropel potu, odpinam więc zamek błyskawiczny jego kurtki.
-Zbieraj się – orzeka Harold, wódz i przywódca dzisiejszego dnia. – Jedziemy do szpitala. Może nie jest za późno.
-Skoro wciąż żyję, najwyraźniej nie jest – mamrocze Justin.
Jestem spokojniejsza, znajdując w nim coraz to więcej i więcej jego samego.
Ale jestem całkowicie i absolutnie niespokojna słysząc poważną wzmiankę o śmierci zastąpioną sarkastyczną wzmianką o życiu.
Harold podchodzi do Justina i rozmawiają chwilę przyciszonymi półsłówkami. Wychwytuję jedynie niechęć Justina i upór Harolda w przekształcaniu Justina w odrobinę mniej zniechęconego. Ostatecznie racje Harolda, jakiekolwiek by nie były, wygrywają z racjami Justina, jakiekolwiek by nie były również. Czuję się zobowiązana, by jechać wraz z nimi, i czuję się zobowiązana, by do szpitala zaciągnąć Ethana, ale w zasadzie nie wiem, co ta podróż miałaby w nim zmienić.
-Daj spokój, Nell – mówi Justin, stąpając wolno w stronę drzwi. Nie wydaje się przesadnie obolały, zwłaszcza że większość ciosów przyjęła jego głowa, nie reszta poruszającego się ciała. Niemniej jednak zachowuje zaskakującą ostrożność z każdym stąpnięciem. – Dobrze zrobił.
Jego słowa powinny być moimi słowami. Nie rozumiem, dlaczego nie są.
Rzucam Ethanowi ostatnie spojrzenie pełne nieposkromionego zła, on odpowiada mi roztarciem żyły po lewej stronie szyi, w którą niefortunnie trafił Harold, oraz zaciśnięciem szczęki tak mocno, że przestaję wierzyć w prawidłowe ułożenie dolnej i górnej linii jego zębów. Wyrazem twarzy informuję, że w całej jego nienawiści do brata ten jeden wyczyn był znaczącym przekroczeniem granicy. Z kolei on sarkastycznym poruszeniem dziurek w nosie odpowiada, żebym nie spodziewała się, że potraktuje gwałt jak kradzież pianki do golenia, wypranie jego białych skarpetek z białymi w temperaturze powyżej sześćdziesięciu stopni albo nieustępliwe polecenie zostawiania ubłoconych butów na wycieraczce. I że gwałt to gwałt. I że w przeciwieństwie do mnie, on nie zamierza o tym zapomnieć.
Próbuję powiedzieć mu, że z mojej strony zapomnienie albo sama próba zapomnienia jest najwłaściwszą z dróg. I że w to zapomnienie włożyłam wszystkie siły, jakie kiedykolwiek w sobie zgromadziłam. I żeby, do jasnej cholery, nie sprawiał, że czuję się jeszcze gorzej, niż czułam się do tej pory. Ze swoją głupotą, naiwnością i psychicznym zaburzeniem bliskim syndromu sztokholmskiego. Ale nie potrafię wyrazić tego wszystkiego bez słów. Więc zamykam drzwi.
Samochód Justina prowadzi Harold. Justin jest w tej kwestii chwilowo niedysponowany, a wspólnie zdecydowaliśmy, że bardziej przyzwoicie będzie wyglądać głowa Justina wsparta na moim ramieniu zamiast na ramieniu Harolda, gdybym to ja objęła stery, a oni zaszyli się na tylnym siedzeniu. Harold prowadzi niezwykle płynnie. Hamuje łagodnie, przyspiesza w podobny sposób, stara się nie wprowadzać samochodu w drgania, jakby bał się, że jeśli Ethan nie poprzestawiał narządów wewnętrznych w ciele Justina, może zrobić to on.
Przez całą drogę jestem związana z Justinem bezpośrednim kontaktem fizycznym, nie potrafię się jednak przełamać i przeczesać jego włosów, albo choćby kojąco dotknąć jego głowy dłonią. Zbyt wiele słów (i racji) Ethana zainfekowało zbyt dużą powierzchnię mojego mózgu, zbyt mała z kolei oddaje się współczuciu Justinowi. Nie będąc tego świadomym, Ethan sprawił, że od teraz łatwiej mi będzie stopniowo, okruch po okruszku, wybaczać Justinowi. Bo jakiś rodzaj sprawiedliwości został wymierzony. Moja wściekłość na Ethana była bardziej chwilową emocją niż stabilnym uczuciem.
Nie rozumiem, dlaczego Harold nie wybiera pobliskiego szpitala miejskiego, tylko jedzie do głównego, osadzonego w ścisłym centrum, oddalonego o dodatkowe dwadzieścia minut podróży o ograniczonych, aczkolwiek obecnych wahaniach i drganiach zawieszenia. Ale to on jest kierowcą. A jedną z nielicznych inteligentnych rzeczy, jakich dowiedziałam się od Justina podczas niedługiego okresu trwania naszej relacji, jest niezmienianie wizji kierowcy. Niezależnie od tego, jak odległa od mojej własnej by ona nie była.
Dlatego też siedzę cicho. Z coraz większą łatwością znoszę psychiczny ciężar głowy Justina na ramieniu, potrafię nawet przeczesać jego włosy, czy oprzeć policzek na jego skroni. Niedawne rozdwojenie między myślą o tym, że zasłużył, a myślą, że wiedziałam o tym lata temu, powoli się stabilizuje.
Justin przysypia. Wolę myśleć, że jego senność jest powodowana niewypiciem porannej kawy, od czego odwlekł go wybuch Ethana, niż jakąś nieodwracalną zmianą w jego mózgu. Pierwszy raz mam okazję się przekonać, że wbrew pozorom martwię się o niego. Martwię się tak, jak martwiłabym się o matkę, ojca czy kogokolwiek postawionego wyżej w hierarchii osób ważnych dla przebiegu mojego życia.
Z niewiadomych przyczyn Harold nie wysadza mnie wraz z Justinem przed głównym wejściem do szpitala, a sam nie udaje się w podróż wokół miejsc parkingowych w poszukiwaniu wolnego. Zatrzymuje się na podjeździe dla karetek i wysiada wraz z nami, ryzykując horrendalnie wysokim mandatem za uniemożliwianie lub choćby utrudnianie ratowania ludzkiego życia. Jakby to życie Justina było pierwszym wymagającym ratowania. Ale z tym też się nie kłócę.
Harold chwyta Justina za bark i pomaga mu wysiąść z samochodu, słusznie zakładając, że mnie jego ciężar przyprze do ziemi. Idą trzy kroki przede mną, Justin bezskutecznie próbuje wyswobodzić się z uścisku Harolda, który nagle odnajduje w sobie większe pokłady siły, niż w trakcie niezgrabnego uderzenia w żyłę na szyi Ethana. Wymieniają się zaszyfrowanymi szeptami. Skazana na niepowodzenie, nawet nie staram się podsłuchiwać. Pozwalam sobie myśleć, że nie jest to coś, o czym powinnam wiedzieć. A może przez wzgląd na jakąś niezrozumiałą obawę, wmawiam sobie, że powinnam oddalić się o jeszcze jeden krok, by nie dobiegał mnie choćby ton tego szeptu.
Kolejne zaskoczenie dotyka mnie już w szpitalu, gdy Harold zamiast do izby przyjęć szpitalnego oddziału ratunkowego, prowadzi Justina do szerokiej windy będącej w stanie zmieścić szpitalne łóżko wraz z obstawą dwóch pielęgniarek i lekarza prowadzącego. W windzie wszelki słuch o rozmowach obumiera, jedziemy w niewygodnej ciszy na drugie piętro, a potem Harold, poruszając się po oddziale neurochirurgii jak po własnym ogródku działkowym, ciągnie Justina przez długi korytarz do ostatniego pomieszczenia, pokoju lekarza dyżurującego. Raz jeszcze przez wzgląd na niezrozumiałą obawę pozwalam sobie myśleć, że Harold, jako psycholog, jest w stałym kontakcie z pacjentami dotkniętymi problemami neurologicznymi – bo wszystko zamyka się w strefie mózgu.
-Zaczekaj tu – pierwszy raz od dłuższego czasu odzywa się Justin, jego słowa zwrócone są do mnie.
-Nie sądzisz – zaczynam pytająco – że jeśli ktoś miałby trzymać cię za rękę, bardziej wskazana byłabym do tego ja niż Harold?
-Bez obaw – mówi Harry. – Będę go trzymał za nogę.
I znikają za drzwiami gabinetu lekarskiego, zanim pytam, co dzieje się z nimi obojgiem od czasu stłuczki głowy Justina z pięściami Ethana wyglądającej groźnie jedynie w stopniu umiarkowanym.
Czuję, że nie powinnam czekać przed gabinetem, bo i czuję, że się mnie tu nie oczekuje, a moja role ograniczała się do podtrzymywania głowy Justina na samochodowym fotelu. Ale czekam. Siedzę na niewygodnym plastikowym krześle dosuniętym do ściany korytarza i wybijam niecierpliwy rytm równie niecierpliwymi palcami w zniecierpliwione kolana będące częścią całego niecierpliwie oczekującego ciała.
Po paru minutach wychodzą z gabinetu we trzech, z poszkodowanym złem w środku wianuszka wzajemnego wsparcia.
-Co się dzieje? – pytam, unosząc się raptownie z krzesła. Moje włosy nie nadganiają tempa i unoszą się powolną falą wtedy, kiedy ja stoję już w wyproście.
-Prześwietlą mi czaszkę, żeby sprawdzić, czy jestem porąbany genetycznie, czy to kwestia farmakologiczna.
-Dlaczego – pytam, ale Harolda. Groteskowe odpowiedzi Justina wyłącznie podnoszą mi ciśnienie.
Odpowiada mi jednak lekarz:
-To standardowa procedura w przypadku wszelkich urazów głowy. I chociaż krew jest właściwie wynikiem powierzchownych obrażeń nosa i łuku brwiowego, diagnostyka to podstawa.
Jestem spokojniejsza. Ale nie spokojna. Spokój i uspokojenie to dwie całkiem różne kwestie, które wbrew pozorom nie mają ze sobą zbyt wiele wspólnego. Z wyjątkiem nazwy. Nazwa jest złudzeniem.
Czekam więc dalej. Z nerwów – równie niezrozumiałych – zaczynam obgryzać paznokieć małego palca prawej dłoni, ale przestaję, nie mogąc sobie przypomnieć, kiedy ostatnim razem myłam dłonie, pamiętając za to z przesadną dokładnością, na ilu niehigienicznych płaszczyznach przebywał mój palec i oblegające go skórki.
Wracają szybciej, niż się ich spodziewam. Justin – z paroma szwami na krańcu brwi i plastrem na nosie, który nie ma szans być prostym. Harold – z nerwowym skupieniem w oczach, będąc tak blisko Justina, że jego przestrzeń życiowa zostaje zakłócona.
-Możemy wracać – orzeka Justin. Jego słowa powodują skurcz mięśni Harolda i kapitulujące westchnienie lekarza. – Komu w drogę, temu czas.
Zakładając, że Harold i lekarz próbowali skłonić Justina, by choć parę godzin poleżał w sali obserwacji, uważnie obserwując możliwe reakcje ciała na neurologiczny uszczerbek na zdrowiu, sama się tego nie podejmuję. Chwytam go pod rękę, gdy podchodzi bliżej i sarkastycznie dziękuje Haroldowi za nadmiar okazanej mu troski. Wciąż tkwię w swojej bańce, w której niewiele rzeczy łączy się w logiczną całość, Justin musi więc użyć odrobiny siły, by przeciągnąć mnie na koniec korytarza. Korzystamy ze schodów – Justin stwierdza bowiem, że większe mdłości niż uraz głowy powoduje u niego stale utrzymujący się w windzie zapach wymiocin. Nie czułam ich. Zgadzam się jednak, gdyż moja bańka pozostaje nieprzerwanie zamknięta.
Nadal jednak uznaję, że nie jest zdolny do prowadzenia samochodu, mimo że sam twierdzi rzecz przeciwną, i to ja zajmuję miejsce za kierownicą. Gdy oboje siedzimy już w nieco dusznym wnętrzu, przyglądam się jego twarz – obmytej z krwi, o nieco ziemistym kolorze, ale i czymś, czego w nim nie rozpoznaję. Jakby jego skóra była nawilżona strachem. Jeśli on się czegoś obawia, nie potrafię nawet przekalkulować, jak przerażona ja sama powinnam być. Przerażona, tylko czym? Czy samą myślą, że powinnam być? Że mi wypada? Że mogę mieć ku temu powód, którego nikt nie chce mi wyjawić?
-Co się dzieje? – pytam cicho. – Powiedz mi.
-Nic się nie dzieje – mówi z lekkim śmiechem na ustach. Jego reakcje są wyjątkowo wiarygodne – i właśnie dlatego tak ciężko jest mi czuć, że myśl o tym przerażeniu jest uzasadniona. – Jedźmy już. Nie jadłem śniadania. Burczy mi w brzuchu. Nie skazuj mnie na śmierć głodową.
-To jeden z powodów, dla którego tak ciężko jest z tobą wytrzymać – mówię poirytowana. – Niczego nie traktujesz poważnie. Gdyby ktoś pchnął cię nożem w brzuch, żartowałbyś, że twoje flaki nie są na sprzedaż.
-Całkiem niezły żarcik.
-To nie żarcik. To jedynie przykład twojej upierdliwości. Spróbuj być czasem poważny.
-Poważni ludzie żyją krócej.
-Poważni ludzie mają mniej problemów społecznych. Poza tym nie oczekuję od ciebie nieustannej powagi. Ale wciąż jesteśmy pod szpitalem. Rozmawiamy o twoim zdrowiu, może nawet życiu. Wybacz, że wkurza mnie, kiedy nie traktujesz ich poważnie.
Jego komentarz jest krótki i jasny:
-Jedź już.
Więc jadę. Do końca drogi nie zamieniamy ze sobą słowa. Ja – z obawy, że moja powaga onieśmieli jego nieustannie żartobliwy nastrój. On – w obawie, że jego żartobliwość przyćmi moją powagę. Dopiero gdy dojeżdżamy pod kamienicę, pyta:
-Powiedziałaś Ethanowi?
-Gdybym chciała do tego wracać, powiedziałabym mu tygodnie temu. Nie miałam żadnego powodu, by robić to teraz.
Ethan nie trudził się umyciem zakrwawionej podłogi. Postarał się jednak, by krople, które nie zaschły od razu po naszym wyjściu, utworzyły niecenzuralne słowo w poprzek kafli podłogowych. Justin co prawda oznajmia, żebym zostawiła ten wydźwięk dzisiejszego rozumienia sztuki, ale ja natychmiast zabieram się za ścieranie napisu z posadzki. Gdy prawda wypisana jest literami standardowego angielskiego alfabetu, trudniej jest jej zaprzeczać.
Znajduję go w sypialni z wciąż pustym żołądkiem. Leży wzdłuż łóżka, z rękoma pod karkiem i stopami skrzyżowanymi w kostkach. Gdy wyczuwa moją obecność, trzykrotnie klepie stronę łóżka, która przeważnie jest moją połową. Wdrapuję się na nią i kładę przy jego boku, wykorzystując jego melancholijny nastrój i brak wstrętu przed fizycznym wyrażeniem uczuć.
-Po prostu się o ciebie martwię – zaczynam znów, nieco bardziej subtelnie. – Widzę, że od pewnego czasu coś się z tobą dzieje. I nie jest to nic dobrego.
-Zgadzam się – odrzeka. – Od miesiąca nie byłem na siłowni. Przytyłem z trzy kilo. Niedługo stracę swój sześciopak i jedyne, co będziesz mogła obserwować, to wypukły bojler.
Uznaję, że ten obrzydliwy sarkazm jest częścią jego genotypu. Nie znam bardziej nierozerwalnej więzi między człowiekiem a skrawkiem jego osobowości.
Przez dłuższą chwilę leżymy w ciszy. Przez zamknięte okno niewiele z miejskiego hałasu wdziera się do wnętrza sypialni. Wsłuchuję się w jego oddech, głośniejszy od mojego, za to spokojny i długi, i przez chwilę znów czuję, że nie mam powodu do zmartwień.
A potem Justin pyta:
-Czy gdybym powiedział ci, że żałuję tego, co ci zrobiłem, przyjęłabyś przeprosiny?
Pierwszy raz czuję, że ślina zamarza mi w krtani. Mija chwila, gdy roztapia się i wznawia obieg słów.
-Jesteśmy razem kilka miesięcy – stwierdzam smutno. – Jeśli przez cały ten czas nie przyszło ci do głowy, żeby przeprosić, najlepiej nie rób tego wcale.
Nie robi.





 ~*~




Aaaa, przepraszam, że to tyle trwało. Nie mam absolutnie nic na swoje usprawiedliwienie (to znaczy coś by się znalazło, ale to tylko zrzucanie winy na absolutny brak prawidłowej organizacji czasu). GŁĘBOKO WIERZĘ, że kolejny będzie znacznie prędzej. Ale ja zawsze w to wierzę :')
ask.fm/Paulaaa962

7 komentarzy:

  1. Obstawiam, ze Justin ma jakiegoś guza mózgu i odmawia leczenia, ale nadal błagam cię, żebyś go nie uśmiercała, on jest zdecydowanie najbardziej oryginalnym bohaterem jakiegokolwiek stworzyłaś 😢

    OdpowiedzUsuń
  2. Czekam z niecierpliwością..

    OdpowiedzUsuń
  3. Next, next, next :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Kocham go :D ale myślę, że chcielibyśmy poznać prawde.

    OdpowiedzUsuń
  5. 27 year old Engineer I Thomasina Whitten, hailing from Sault Ste. Marie enjoys watching movies like "Craigslist Killer, The " and Cabaret. Took a trip to Gondwana Rainforests of Australia and drives a Eldorado. moje zrodla

    OdpowiedzUsuń
  6. 55 yrs old VP Quality Control Douglas Girdwood, hailing from Quesnel enjoys watching movies like Godzilla and Computer programming. Took a trip to La Grand-Place and drives a Bugatti Type 57SC Atalante. Informacje dodatkowe

    OdpowiedzUsuń