To nawet nie
przeczucie.
Przeczucie
jest po prostu najlepszym słowem opisującym to, co przeczuciem nie jest.
W każdym razie
ja nie znam żadnego lepszego.
W sobotę z
rana trzymam w ryzach popis jego kulinarnych umiejętności i wysyłam go po
śniadanie do pobliskiego McDonald's. Gdy wychodzi, zamykam drzwi na klucz i
upewniam się, że komplet jego kluczy został na komodzie w przedpokoju.
Jednocześnie mam potrzebę usprawiedliwienia się – jego komplet kluczy nie
oznacza, że jestem w posiadaniu własnego. Sympatia, jaką siebie darzymy, nie
jest tak zaawansowana. Nie sądzę, by kiedykolwiek była. Nie na tyle, by spędzać
więcej czasu z nim, niż bez niego.
A kiedy już go
nie ma, zakładam pasma włosów rozpoczynające się na północ od skroni za uszy i
przystępuje do działania. Swój plan operacyjny określam skromnym tytułem: „Z
niepoznania w poznanie”. I postanawiam dowiedzieć się wszystkiego, czego nie
wiem.
Zaczynam od
otwarcia wszystkich szafek kuchennych na oścież. Wietrzę przestrzenie pełne
zapachu suszonych ziół i przypraw. Tracę nieco skrupulatność w swych
poszukiwaniach, nie wyjmując każdego słoika z osobna i nie przyglądając się z
uwagą ich zawartości. Bo wydaje mi się, że nie ma takiej rzeczy, którą mógłby
ukryć w puszce z herbatą czy słoiku z tajskim curry. Jednak sama przed sobą nie
nazywam tego niekonsekwencją w działaniu. Raczej zdrowym rozsądkiem.
Niedługo po
tym schodzę na kolana. Przetrzepuję najniższe kondygnacje szafek w salonie i
robię to z większą dokładnością niż kuchenne, bo wydaje mi się, że tajemnice,
jakie by one nie były, zakładając, że w ogóle jakieś są, lepiej trzymają się
salonu niż kuchni.
Justin nie
jest posiadaczem pokaźnej kolekcji posegregowanej w teczkach dokumentacji własnego
życia, zwłaszcza zawodowego. Nie może pochwalić się choćby zaświadczeniem o
niekaralności, a nie widzę powodu, dla którego miałby ubiegać się o wydanie
odwrotnego. Jednak ten zupełny brak dowodu na współistnienie w społeczeństwie
lubującym się w urzędowych pismach, druczkach i oświadczeniach, również wydaje
mi się zadziwiający.
Kopię więc
dalej. Justin nie ma również zbyt wielu pamiątek rodzinnych, z okresu wczesnego
dzieciństwa czy pochodzących z chwil, które należałoby uchwycić i zatrzymać.
Właściwie jedyne, co znajduję, to fotografie wstępne z obu pobytów w więzieniu
i porównanie ilości tatuaży na obu, a także opakowanie po zagranicznych
papierosach z resztką skruszonego tytoniu na dnie i przypadkową styropianową
bombkę choinkową z wgniecionym odciskiem palca.
Sypialnia
wcale nie przedstawia się bardziej tajemniczo, co sprawia, że powoli rozrzucam
po kątach mieszkania swój niedawny zapał. Nie znajduję żadnych dowodów zdrady,
którą podświadomie pozwalam sobie podejrzewać, nie wiedząc nawet, czy mogłabym
taką nazwać zdradą. Nie złożyliśmy przed sobą ślubów wierności. Nie złożyliśmy
nawet ślubów współistnienia, współgrania i współżycia społecznego. Kolejna
zaskakująca rzecz, której nie znajduję, to prezerwatywa. Nie dostrzegam ani
jednej w garstkach rzeczy Justina, a rzeczy Ethana pozwalam sobie zgrabnie
ominąć. Na siłę próbuję wyobrazić sobie inną teorię spiskową, ale nie wiem
nawet, od czego mogłabym zacząć.
Na koniec
wchodzę jeszcze do łazienki, bo to, zdaje się, miejsce idealne do ukrycia
pewnych wstydliwości. Ta łazienka posiada jedynie dwie szafki: jedną pod
umywalką, przechowującą w swoim wnętrzu wszelkie środki czystości przydatne w
męskim mieszkaniu należącym do mężczyzn niepasjonujących się sprzątaniem. Z
kolei szafka powyżej umywalki, otaczająca lustro, chowa w sobie wszystko, co
pozwala na zabiegi od linii szyi wzwyż. Otwieram drzwiczki drugiej i
uświadamiam sobie, że nic, co stoi na wierzchu, nie może być poddawane choćby
samej próbie ukrycia. A w mieszkaniu Justina, z łazienką włącznie, wszystko
znajduje się na linii pierwszego spojrzenia. Z górnej szafki biorę zatem
jedynie dwie fiolki pigułek przeciwbólowych i znajduję pierwszą odmienność
między Justinem i większością mężczyzn. Bowiem wspomniana większość nie dotyka
tabletek przeciwbólowych. Prawdę powiedziawszy, nie dotyka żadnych. Justin z
kolei postanawia szalenie uprościć swoje życie i dusić pierwszy ból w zarodku.
Niebywale kobieca strategia.
-Potrzebujesz
pomocy w przeszukiwaniu rzeczy swojego faceta? - zaskakuje mnie Ethan,
pojawiwszy się niespodziewanie w drzwiach łazienki. Połowa jego napiętego
ramienia opartego o futrynę zagląda wgłąb mojego spisku, druga połowa pozostaje
w korytarzu.
Drgnięciem
własnego ciała ujawniam, że czułam większy komfort, pozostając w ukryciu. Kiedy
mój cel i zamiar były ukryte. Kiedy moja godność nie była niczym nadszarpnięta.
Ale gdyby Ethan miał zajmować jakąś konkretną pozycję, niewątpliwie byłby
bliższy mnie niż Justina. Być może i zbyt bliski, bym odczuwała komfort w
dalszych poszukiwaniach.
-To robota dla
jednej pary rąk.
-Ty szukaj
prawą, ja zaangażuję lewą. Końcowa ilość pozostaje bez zmian.
Ethan wie, że
potrzebuję rozmowy, jeszcze zanim chowam godność pomiędzy naskórkiem a warstwą
skóry właściwej i sama się do tego
przyznaję. Przysiadam na krawędzi wiekowej, obrośniętej kamieniem wanny,
wkładam dłonie między kolana, jak to mam w zwyczaju, gdy słowa, które chcę
wypowiedzieć, są zbyt napęczniałe lękiem i niepewnością, by przepchnąć je przez
zwężony z nerwów przełyk.
Chcę, by tę
rozmowę zainicjował. By powiedział, że mogę na niego liczyć i że wysłucha mnie,
wiedząc, że wysłuchania potrzebuję. Wie również jednak, że nie musi zapewniać
mnie o żadnej z tych rzeczy, a ja i tak w końcu zacznę mówić, jako że niewiele
jest chwil, gdy moje słowa mają nie tylko ujście, ale i punkt docelowy.
-Wydaje mi
się, że Justin coś przede mną ukrywa.
-Z jakiej
dziedziny jest to coś? - dopytuje. Cenię sobie jego zainteresowanie, nawet
jeśli jest bardziej sztuczne niż ser topiony w plastrach. - Masz na myśli
zdradę? Inną kobietę?
-Nie mam
pojęcia, co mam na myśli, Ethan. Po prostu czuję to coś, czymkolwiek by nie
było. A jednocześnie nie podejrzewam go o żadną z kwestii, które można by
ukrywać. W łaśnie dlatego przeszukuję szafkę w łazience z równą wnikliwością,
co stelaż łóżka pod materacem. Bo szukam czegoś. Czegokolwiek. Nie mając
pojęcia, jak zawęzić obszar poszukiwań.
-Nie musisz go
zawężać – podsuwa. - Wyobraź sobie, że jesteś właścicielką sklepu. Wiesz, że
dłuższe godziny otwarcia przyniosą ci spory profit, ale jednocześnie nie jesteś
w stanie pracować z siłą maszyny. Co w takiej sytuacji robisz?
-Zatrudniam
dodatkowego pracownika – odpowiadam sprawnie.
Ethan klepie
się w pierś obiema dłońmi.
-Właśnie
dlatego tu jestem. Jako twój dodatkowy pracownik, który odciąży cię z części
obowiązków. Jestem niemal pewien, że pod wpływem emocji pominęłaś parę
szczegółów, które, jeśli nie naprowadzą cię na trop, może chociaż pozwolą spać spokojniej.
Nie zgadzam
się. Po prostu nie mówię nie, a Ethan nie potrzebuje słownego przyzwolenia, by
wtrącić swoją pomoc w przedsięwzięcie, które powinno być indywidualne.
-Jako że
jesteś dziewczyną...
-Słuszna uwaga
– nie mogę powstrzymać wtrącenia.
Ethan przymyka
powieki w wyrazie krótkotrwałej irytacji, i zaczyna raz jeszcze:
-Jako że
jesteś dziewczyną, z całą pewnością ślady ewentualnej zdrady znalazłabyś
szybciej. Nie wiedziałbym, czy włos na poduszce albo ślady szminki są twoje czy
jakiejś Noelle II, w której istnienie szczerze wątpię.
-Nie
powiedziałam, że podejrzewam go o zdradę. Po prostu podejrzewam, o cokolwiek.
-Więc
podejrzewaj go z powrotem w sypialni, ja zacznę podejrzewać w salonie. Może
natrafię na dokument potwierdzający jego wygraną na loterii. Albo utratę pracy.
Albo cokolwiek, co pozwoli ci zaspokoić twoje zapędy detektywistyczne.
-Bez przerwy
dajesz mi odczuć, że traktujesz moje obawy jako świetny temat do żartów.
-Nie zrozum
mnie źle, Noelle, ale jesteś doskonałym przykładem dziewczęcej paranoi w
miejscu, w którym jest całkiem bezużyteczna.
Ale ja czułam,
pod wierzchnią warstwą skóry i w ubytkach wapnia w kościach, że moja paranoja
ma podłoże, trzon i szybko rozrastający się powód do zmartwień. Wierzę w
nieomylność swojej intuicji, jeszcze nie kobiecej, niesplamionej urazami i
złymi doświadczeniami, ale dziewczęcej, czystej i świeżej.
Wracam do
sypialni, ale nie wiem, którą część pościeli przetrzepać raz jeszcze, i nie
wiem, jak odróżnić włos własny od włosa cudzego. Siadam na krawędzi łóżka i
zaczynam myśleć, bo wydaje mi się, że coś, o co podejrzewam Justina, skryte
jest wyłącznie w jego głowie. Chociaż szanse powodzenia nie są duże, myślą
docieram głębiej niż obsesyjnym zaglądaniem w jego materialną prywatność, która
nie jest zbyt obszerna.
Nagle słyszę
dochodzące z salonu głuche tąpnięcie, jakby stos upuszczonych książek. Po nim
następuje chwila ciszy, a następnie kroki wprowadzające wiekową podłogę w
drżenie przenoszą Ethana do sypialni. Staje w progu, z czerwonymi plamami na
policzkach i karku, wyglądając jak czajnik gazowy z zatkanymi wszelkimi
otworami, przez które mogłaby ulecieć para.
Nie mówi.
Czuję przez to, że zawarliśmy jakiś niezrozumiały pakt milczenia i że nie
powinnam od niego odbiegać. Jedynym dźwiękiem jest szelest kartki papieru,
którą Ethan wypuszcza w powietrze i siłą
woli nadaje jej trajektorię lotu w moim kierunku. Dokument z pieczęcią sądu
rejonowego opada łagodnie na moje kolana. Poznaję siłę napędową paktu
milczących ust.
-Zgwałcił cię
– mówi zaostrzonym głosem. Może nie jest świadom, że wciąż o tym pamiętam i
przypomnienie nie jest konieczne. – Ten drań cię zgwałcił, a ty sypiasz z nim,
jakby ten gwałt był jakimś marnym żartem.
-Nie był –
mówię nerwowo. Moja nerwowość wywodzi się z jednej prostej kwestii – kolejna
osoba uświadamia mi, że któraś z półkul mojego mózgu jest znacząco
zdeformowana. Sypiam z gwałcicielem. Rozkładam nogi przed kimś, kto jesiennego
dnia lata temu rozłożył mi je tak, że do dziś borykam się z niewielką kontuzją
biodra.
Chociaż pakt
milczących ust został zerwany, kwestia wypowiedzenia paru sensownych słów jest
dla Ethana wciąż równie problematyczna. Ale wolę jego milczenie niż nawałnice
słów, które sprawią, że zwątpiłabym we wszystko, do czego zdołałam się
przekonać. Przede wszystkim w pełnię rozumu.
Już prawię
rozkazuję mu powiedzieć coś, cokolwiek, ale uzmysławiam sobie, że nie jest ani
moim ojcem, ani moją matką, ani nikim upoważnionym do wystawiania diagnozy nad
stanem mojego zdrowia psychicznego. Więc zaczynam mówić ja. Wcale nie dając tym
świadectwa braku problemów emocjonalnych.
-Nic ci do
tego, z kim sypiam, a z kim nie sypiam. Nic ci do tego, co i do kogo czuję. Nic
ci do tego, czy rujnuję swoje życie, czy tego nie robię. Schowaj te dokumenty i
udawaj, że nigdy w życiu ich nie znalazłeś.
Ethan marszczy
brwi i mruży oczy, jakbym oślepiła go intensywnym światłem słonecznym. Niczego
takiego nie zrobiłam. W każdym razie nie sądzę, bym zrobiła. Nie celowo.
-Mówisz, jakby
ktoś zrobił ci pranie mózgu.
-Może i
zrobił. I jeśli nawet, to również nie powinno zaprzątać ci myśli. – Rozognienie
w oczach Ethana jest dowodem na to, że nie skończył mi jeszcze subtelnie
ubliżać. – Dlaczego w ogóle obchodzi cię, co robię ze swoim życiem?
Wystarczająco wiele razy słyszałam o swojej głupocie i naiwności. Dlaczego
miałabym raz jeszcze słuchać o tym wszystkim od ciebie?
-Bo mi na
tobie zależy, Noelle. Bo jesteś wspaniałą dziewczyną, a ja potrafię to
dostrzec, i boli mnie, cholernie mnie boli, że tracisz czas na bycie z kimś
pokroju mojego brata, na bycie z cholernym gwałcicielem, swoim własnym
gwałcicielem. Boli mnie, że kiedy już rozgniecie twoje serce jak karalucha, nie
będziesz w stanie zreperować go na tyle wiernie względem oryginału, by móc bez
strachu z niego skorzystać.
-Skąd u ciebie
ta pewność? -pytam, tracąc swoją. Szczęśliwie dla mnie, jeszcze nie słychać
drżenia w głosie.
-Bo ludzie to
najbardziej przewidywalne istoty. Wszyscy funkcjonują według tych samych
schematów. Twój schemat nie ma szczęśliwego zakończenia. Bez znaczenia, jak
silna lub jak słaba jesteś. Skończysz jak ten rozdeptany karaluch. Wiesz, co
jest w nich najciekawsze? – pyta, a ja mam tylko chwilę, by pojąć, czy to nadal
referat o żywocie karaluchów, czy jedna z jego szybkich dygresji. – Są w stanie
przeżyć wybuch bomby atomowej, a jeśli odetniesz im głowę, zdechną jedynie z
wygłodzenia. Ale jeśli rozpłaszczysz je butem albo rozetrzesz w palcach, nie
powstaną z martwych.
Chwilę zajmuje
mi zrozumienie, czy powinnam skupić się na rozgnieceniu, czy na samej postaci
karalucha, tak często napominanego, ale wtedy sprawy przyjmują bardziej
drastyczny obrót, bo do mieszkania wraca Justin z towarzyszącym mu głosem
Harolda utrzymującym się za jego plecami, i zapachem wegetariańskich tostów
wdzierającym się przez próg w pierwszej kolejności.
Nie chwytam
Ethana za ramię. Nie ma go przy mnie, zanim orientuję się, że zamek w drzwiach
szczęknął i nie jesteśmy już sami. Podrywam się gwałtownie z łóżka i pędzę do
salonu. Jest jednak za późno, by zatrzymać, lub chociaż opóźnić bieg wydarzeń.
Justin, rozluźniony porannym lenistwem i zupełnie niepodejrzewający ataku z
którejkolwiek ze stron świata, zostaje pchnięty na próg oddzielający salon od
przedpokoju silną parą ramion Ethana, upada na podłogę, a ja próbuję myśleć, że
odgłos trzasku to pęknięty paznokieć zamiast pogruchotanej kości ogonowej.
Ethan dosiada uda Justina okrakiem, ściska jego łydki stopami, robi to zręcznie
i zwinnie i po raz pierwszy nie jestem pewna wyniku tej szarpaniny, gdy okłada
go pięściami po twarzy, a kolor purpury wypiera niedawny beż kafli podłogowych.
Chcę złapać go
za ramiona i odciągnąć, oderwać prędko jak plaster z owłosionego miejsca na
skórze. Ale się boję. Jestem wtopiona w podłogę, przerażona rozszalałymi
kłykciami Ethana i przerażona Justinem, który leży bezwładnie na podłodze i
porusza się tylko w momencie uderzenia, jego głowa, jak głowa szmacianej lalki,
kołysze się z prawa na lewo i rozchlapuje niewielkie ilości krwi na pobliskiej
ściance działowej.
Bardziej niż
na Ethana jestem wściekła na samą siebie. Przez moment. Krótki. Bo przez równie
krótki moment myślę, że do tej pory Justin w żaden ze znanych mi sposobów
cielesnych nie został ukarany za moją krzywdę. I przez ten krótki moment,
przelotny, ledwie ocierający się o wewnętrzną część mojej czaszki, dopinguję
Ethana w nieco opóźnionym wymiarze sprawiedliwości.
Ale, jak
wspomniałam, trwa to zaledwie chwilę. Przez całą resztę pozostałych chwil
jestem śmiertelnie przerażona i szczerze żałuję przycięcia paznokci, które z
przemożną chęcią wbiłabym w obie łopatki Ethana, a potem, przesuwając dłońmi w
dół po jego plecach, rozharatała jego skórę. Bo z rozharataną skórą trudniej
byłoby mu się skupić na harataniu skóry Justina, wystarczająco poharatanej, bym
ja nie mogła skupić się na niczym.
-Dość tego –
odzywa się Harold. Jego dotychczasowy amok, nie mniej obszerny niż mój własny,
odpuszcza dopiero teraz. Wkłada przedramiona pod pachy Ethana i przy pomocy tej
bardziej stabilnej dźwigni próbuje go wpierw podważyć, a potem odlepić od ciała
brata. – Wystarczy, młody. Przestań się rzucać i ochłoń – mówi surowym tonem.
-Zgwałciłeś ją
– syczy, dysząc ciężko, jak wiekowy parowóz uciekający ze złomowiska. Walki w
parterze okazują się doskonałym miernikiem kondycji. – Pieprzony gwałciciel.
Wtedy Justin i
Harold dowiadują się, skąd w Ethanie nagły przypływ testosteronu. Czuję
potrzebę wytłumaczyć, że nie wie tego ode mnie, więc tłumaczę, ale nikt w
mieszkaniu nie jest mną przesadnie zainteresowany. Mimo że jestem świetlistą
gwiazdą tej krwawej opery mydlanej.
Prędko
podchodzę do Justina, ale Harold robi to jeszcze szybciej, najwyraźniej
uznając, że Ethan ma wystarczająco pokrwawione kłykcie i przez najbliższe
minuty nie będzie szukał zaczepki. Nie chcąc być jednak na jednej linii
łączącej Ethana z Justinem, przechodzę na drugą stronę wiotkiego ciała
rozpłaszczonego na podłodze.
-Stary – mówi
półgłosem Harold, potrząsa jednym z ramion Justina i poklepuje go po policzkach
zewnętrzną stroną dłoni.
Wyraźnie
widzę, jak wiele starań wkłada w nieporuszenie nim mocniej, niż to konieczne.
Tego brakuje kobietom, mnie również. Gdybym miała do Justina lepszy dostęp i
większą swobodę działania, poderwałabym go z ziemi o własnych siłach,
przerzuciła przez bark i biegała obwodnicą Bostonu do czasu, aż wystarczająco
bym go nie otrzeźwiła. I nawet przez chwilę nie pomyślałabym, że być może ma
uszkodzony kręgosłup w części szyjnej lub lędźwiowej, i że, być może, przy
pomocy dobrych pobudek krzywda z mojej ręki przewyższyłaby krzywdę z obu rąk
Ethana.
-Stary, daj
znak, że wszystko w porządku – nawołuje Harold.
-Byłoby nie w
porządku, gdyby skopał mnie po klejnotach. Nie dbam o twarz. Są operacje plastyczne
i inne zabiegi upiększające.
Mój oddech
ulgi spowija wszystkie ściany. Ale jestem w tym jedyną. Bo oddech Harolda wciąż
tkwi w jego piersi, jakby zblokowany albo wstrzymywany celowo. Jakby głupawe
żarty Justina nie były wystarczającym dowodem jego nie przedśmiertnego stanu.
Jakby wiedział coś, czego ja nie mogę się nawet domyślać. Bo i skąd? W tym
kręgu tajemniczych znaków dymnych nie ma miejsca dla mnie.
-Nie wykonuj
żadnych gwałtownych ruchów – zaleca mu Harold. Przez chwilę mylę profesję
psychologa z zawodem lekarza, ale stanowczość jego głosu pozwala mi sądzić, że
ktoś ma nad tą tragedią kontrolę.
W odpowiedzi
Justin podrywa obie ręce i nogi w powietrze w ramach gwałtownego poruszenia. A
Harold nie przywołuje na usta pobłażliwego uśmiechu, nie klepie go po
nieuszkodzonym czubku głowy, nie pozwala napięciu opaść, a atmosferze
rozrzedzić się. Tkwimy w gęstej galarecie poprzetykanej słabą wonią krwi.
-Nie zachowuj
się jak gówniarz – warczy na niego. – Leż i się nie ruszaj.
-Jak
zamierzasz mnie do tego zmusić? – pyta Justin zadziornie, unosząc się na
przedramionach i podpierając na nich o podłogę.
-Uważaj, bo
przez przypadek powiem o jedno słowo za dużo.
Respekt, jaki
Justin odczuwa względem Harolda, jest tak przytłaczający, że na powrót
przyciska jego ciało do zakrwawionej podłogi.
Świst oddechu
Ethana nagle przypomina o jego ciągłej obecności w kącie pokoju, dokąd
przytaszczył go Harold i siłą perswazji unieruchomił. Wstaję z kolan i zbliżam
się do niego o ciele napiętym, a pięściach zwiniętych w dość marne wielkościowo
kłębki. Nie jestem w stanie dotkliwie uszkodzić jego, decyduję się więc
uszkodzić jego koszulkę, szarpiąc ją w palcach na wysokości piersi. Chcę, by
odczuł jakikolwiek rodzaj uszkodzenia.
-Powiedziałam
ci, żebyś nie wpieprzał się w sprawy, które cię nie dotyczą – skrzeczę wciąż
emocjonalnie nadwyrężonym głosem. – Dlaczego musisz być tak uparty?
-Mieszkam z
gwałcicielem pod jednym dachem. Naprawdę uważasz, że to mnie nie dotyczy?
-Och, przestań
pieprzyć – uderzam go w pierś otwartą dłonią, ale siła tego uderzenia
przypomina raczej przyjacielskie poklepywanie niż atak godzący w jego zdrowie
lub życie. – Nie potrzebuję księcia z bajki, który pokątnie rozwiązywałby moje
sprawy. Jeśli kiedykolwiek zechcę cieleśnie uświadomić mu – wskazuję palcem
Justina – jak bardzo mnie skrzywdził, zrobię to, możesz mi wierzyć. Nie
potrzebuję do tego ciebie!
Kiedy uchodzi
ze mnie nieco tego zepsutego, rozgoryczonego powietrza, wracam do Justina.
Lekko dotykam przegrody jego nosa i udaję, że potrafię rozpoznać złamanie lub
jego brak. W rzeczywistości jedyną diagnozą, jaką jestem w stanie postawić,
jest krew. Dużo krwi. Zakrzepłej, świeżej, w różnych odcieniach czerwieni, o
różnej gęstości, objętości i sposobie rozkładu na skórze.
Wtedy Harold
staje na prostych nogach. Spokojnym, dystyngowanym wręcz ruchem odpina pierwszy
guzik koszuli i podwija mankiety w rękawach. Podchodzi do Ethana, zamaszyście
unosi pięść, a potem wykonuje uderzenie tak nieprecyzyjne, koślawe i
groteskowe, że każde z nas eksploduje innym rodzajem emocji. Ethan jest tak
zaskoczony, że przez chwilę nie porusza się żaden z włosów na jego głowie, a
płynąca krew przestaje uwypuklać żyły. Ja, w całym tym nieoczekiwanym przebiegu
zdarzeń, jestem bliska wybuchnięcia histerycznym śmiechem, widząc wysiłek, z
jakim Harold próbuje ukryć ból kciuka schowanego we wnętrzu zaciśniętej pięści
w momencie uderzenia. Z kolei Justin powolnym ruchem unosi rękę do głowy i
opiera nadgarstek w dolnym płacie czoła, uprzednio zerkając wymownie na kostki
swoich dłoni, wielokrotnie zdzierane, nigdy w pełni nie uzdrowione, po czym
stwierdza:
-Teraz wszyscy
wiedzą, kto w okresie wczesnej młodości rozwiązywał za ciebie wszelkie sprawy.
-Możesz się
śmiać, ale dzisiaj nie podniosłeś nawet pięści.
Widzę, że
Justin przygotowuje się by wstać z podłogi, biorę więc na siebie część jego
ciężaru, a on, ku mojemu zdziwieniu, nie protestuje, tylko opiera się o mój
bark i wgniatając mnie w podłogę, staje na nieco ugiętych nogach. Na jego
skroni, prócz krwi, lśni kilka kropel potu, odpinam więc zamek błyskawiczny
jego kurtki.
-Zbieraj się –
orzeka Harold, wódz i przywódca dzisiejszego dnia. – Jedziemy do szpitala. Może
nie jest za późno.
-Skoro wciąż
żyję, najwyraźniej nie jest – mamrocze Justin.
Jestem
spokojniejsza, znajdując w nim coraz to więcej i więcej jego samego.
Ale jestem
całkowicie i absolutnie niespokojna słysząc poważną wzmiankę o śmierci
zastąpioną sarkastyczną wzmianką o życiu.
Harold
podchodzi do Justina i rozmawiają chwilę przyciszonymi półsłówkami. Wychwytuję
jedynie niechęć Justina i upór Harolda w przekształcaniu Justina w odrobinę
mniej zniechęconego. Ostatecznie racje Harolda, jakiekolwiek by nie były,
wygrywają z racjami Justina, jakiekolwiek by nie były również. Czuję się
zobowiązana, by jechać wraz z nimi, i czuję się zobowiązana, by do szpitala
zaciągnąć Ethana, ale w zasadzie nie wiem, co ta podróż miałaby w nim zmienić.
-Daj spokój,
Nell – mówi Justin, stąpając wolno w stronę drzwi. Nie wydaje się przesadnie
obolały, zwłaszcza że większość ciosów przyjęła jego głowa, nie reszta
poruszającego się ciała. Niemniej jednak zachowuje zaskakującą ostrożność z
każdym stąpnięciem. – Dobrze zrobił.
Jego słowa
powinny być moimi słowami. Nie rozumiem, dlaczego nie są.
Rzucam
Ethanowi ostatnie spojrzenie pełne nieposkromionego zła, on odpowiada mi
roztarciem żyły po lewej stronie szyi, w którą niefortunnie trafił Harold, oraz
zaciśnięciem szczęki tak mocno, że przestaję wierzyć w prawidłowe ułożenie
dolnej i górnej linii jego zębów. Wyrazem twarzy informuję, że w całej jego nienawiści
do brata ten jeden wyczyn był znaczącym przekroczeniem granicy. Z kolei on
sarkastycznym poruszeniem dziurek w nosie odpowiada, żebym nie spodziewała się,
że potraktuje gwałt jak kradzież pianki do golenia, wypranie jego białych
skarpetek z białymi w temperaturze powyżej sześćdziesięciu stopni albo
nieustępliwe polecenie zostawiania ubłoconych butów na wycieraczce. I że gwałt
to gwałt. I że w przeciwieństwie do mnie, on nie zamierza o tym zapomnieć.
Próbuję
powiedzieć mu, że z mojej strony zapomnienie albo sama próba zapomnienia jest
najwłaściwszą z dróg. I że w to zapomnienie włożyłam wszystkie siły, jakie
kiedykolwiek w sobie zgromadziłam. I żeby, do jasnej cholery, nie sprawiał, że
czuję się jeszcze gorzej, niż czułam się do tej pory. Ze swoją głupotą,
naiwnością i psychicznym zaburzeniem bliskim syndromu sztokholmskiego. Ale nie
potrafię wyrazić tego wszystkiego bez słów. Więc zamykam drzwi.
Samochód
Justina prowadzi Harold. Justin jest w tej kwestii chwilowo niedysponowany, a
wspólnie zdecydowaliśmy, że bardziej przyzwoicie będzie wyglądać głowa Justina
wsparta na moim ramieniu zamiast na ramieniu Harolda, gdybym to ja objęła
stery, a oni zaszyli się na tylnym siedzeniu. Harold prowadzi niezwykle
płynnie. Hamuje łagodnie, przyspiesza w podobny sposób, stara się nie
wprowadzać samochodu w drgania, jakby bał się, że jeśli Ethan nie poprzestawiał
narządów wewnętrznych w ciele Justina, może zrobić to on.
Przez całą
drogę jestem związana z Justinem bezpośrednim kontaktem fizycznym, nie potrafię
się jednak przełamać i przeczesać jego włosów, albo choćby kojąco dotknąć jego
głowy dłonią. Zbyt wiele słów (i racji) Ethana zainfekowało zbyt dużą
powierzchnię mojego mózgu, zbyt mała z kolei oddaje się współczuciu Justinowi.
Nie będąc tego świadomym, Ethan sprawił, że od teraz łatwiej mi będzie
stopniowo, okruch po okruszku, wybaczać Justinowi. Bo jakiś rodzaj
sprawiedliwości został wymierzony. Moja wściekłość na Ethana była bardziej
chwilową emocją niż stabilnym uczuciem.
Nie rozumiem,
dlaczego Harold nie wybiera pobliskiego szpitala miejskiego, tylko jedzie do
głównego, osadzonego w ścisłym centrum, oddalonego o dodatkowe dwadzieścia
minut podróży o ograniczonych, aczkolwiek obecnych wahaniach i drganiach
zawieszenia. Ale to on jest kierowcą. A jedną z nielicznych inteligentnych
rzeczy, jakich dowiedziałam się od Justina podczas niedługiego okresu trwania
naszej relacji, jest niezmienianie wizji kierowcy. Niezależnie od tego, jak
odległa od mojej własnej by ona nie była.
Dlatego też
siedzę cicho. Z coraz większą łatwością znoszę psychiczny ciężar głowy Justina
na ramieniu, potrafię nawet przeczesać jego włosy, czy oprzeć policzek na jego
skroni. Niedawne rozdwojenie między myślą o tym, że zasłużył, a myślą, że
wiedziałam o tym lata temu, powoli się stabilizuje.
Justin
przysypia. Wolę myśleć, że jego senność jest powodowana niewypiciem porannej
kawy, od czego odwlekł go wybuch Ethana, niż jakąś nieodwracalną zmianą w jego mózgu.
Pierwszy raz mam okazję się przekonać, że wbrew pozorom martwię się o niego.
Martwię się tak, jak martwiłabym się o matkę, ojca czy kogokolwiek postawionego
wyżej w hierarchii osób ważnych dla przebiegu mojego życia.
Z niewiadomych
przyczyn Harold nie wysadza mnie wraz z Justinem przed głównym wejściem do
szpitala, a sam nie udaje się w podróż wokół miejsc parkingowych w poszukiwaniu
wolnego. Zatrzymuje się na podjeździe dla karetek i wysiada wraz z nami,
ryzykując horrendalnie wysokim mandatem za uniemożliwianie lub choćby
utrudnianie ratowania ludzkiego życia. Jakby to życie Justina było pierwszym
wymagającym ratowania. Ale z tym też się nie kłócę.
Harold chwyta
Justina za bark i pomaga mu wysiąść z samochodu, słusznie zakładając, że mnie
jego ciężar przyprze do ziemi. Idą trzy kroki przede mną, Justin bezskutecznie
próbuje wyswobodzić się z uścisku Harolda, który nagle odnajduje w sobie
większe pokłady siły, niż w trakcie niezgrabnego uderzenia w żyłę na szyi
Ethana. Wymieniają się zaszyfrowanymi szeptami. Skazana na niepowodzenie, nawet
nie staram się podsłuchiwać. Pozwalam sobie myśleć, że nie jest to coś, o czym
powinnam wiedzieć. A może przez wzgląd na jakąś niezrozumiałą obawę, wmawiam
sobie, że powinnam oddalić się o jeszcze jeden krok, by nie dobiegał mnie
choćby ton tego szeptu.
Kolejne
zaskoczenie dotyka mnie już w szpitalu, gdy Harold zamiast do izby przyjęć
szpitalnego oddziału ratunkowego, prowadzi Justina do szerokiej windy będącej w
stanie zmieścić szpitalne łóżko wraz z obstawą dwóch pielęgniarek i lekarza
prowadzącego. W windzie wszelki słuch o rozmowach obumiera, jedziemy w
niewygodnej ciszy na drugie piętro, a potem Harold, poruszając się po oddziale
neurochirurgii jak po własnym ogródku działkowym, ciągnie Justina przez długi
korytarz do ostatniego pomieszczenia, pokoju lekarza dyżurującego. Raz jeszcze
przez wzgląd na niezrozumiałą obawę pozwalam sobie myśleć, że Harold, jako
psycholog, jest w stałym kontakcie z pacjentami dotkniętymi problemami
neurologicznymi – bo wszystko zamyka się w strefie mózgu.
-Zaczekaj tu –
pierwszy raz od dłuższego czasu odzywa się Justin, jego słowa zwrócone są do
mnie.
-Nie sądzisz –
zaczynam pytająco – że jeśli ktoś miałby trzymać cię za rękę, bardziej wskazana
byłabym do tego ja niż Harold?
-Bez obaw –
mówi Harry. – Będę go trzymał za nogę.
I znikają za
drzwiami gabinetu lekarskiego, zanim pytam, co dzieje się z nimi obojgiem od
czasu stłuczki głowy Justina z pięściami Ethana wyglądającej groźnie jedynie w
stopniu umiarkowanym.
Czuję, że nie
powinnam czekać przed gabinetem, bo i czuję, że się mnie tu nie oczekuje, a
moja role ograniczała się do podtrzymywania głowy Justina na samochodowym
fotelu. Ale czekam. Siedzę na niewygodnym plastikowym krześle dosuniętym do
ściany korytarza i wybijam niecierpliwy rytm równie niecierpliwymi palcami w
zniecierpliwione kolana będące częścią całego niecierpliwie oczekującego ciała.
Po paru
minutach wychodzą z gabinetu we trzech, z poszkodowanym złem w środku wianuszka
wzajemnego wsparcia.
-Co się
dzieje? – pytam, unosząc się raptownie z krzesła. Moje włosy nie nadganiają
tempa i unoszą się powolną falą wtedy, kiedy ja stoję już w wyproście.
-Prześwietlą
mi czaszkę, żeby sprawdzić, czy jestem porąbany genetycznie, czy to kwestia
farmakologiczna.
-Dlaczego –
pytam, ale Harolda. Groteskowe odpowiedzi Justina wyłącznie podnoszą mi
ciśnienie.
Odpowiada mi
jednak lekarz:
-To
standardowa procedura w przypadku wszelkich urazów głowy. I chociaż krew jest
właściwie wynikiem powierzchownych obrażeń nosa i łuku brwiowego, diagnostyka
to podstawa.
Jestem
spokojniejsza. Ale nie spokojna. Spokój i uspokojenie to dwie całkiem różne
kwestie, które wbrew pozorom nie mają ze sobą zbyt wiele wspólnego. Z wyjątkiem
nazwy. Nazwa jest złudzeniem.
Czekam więc
dalej. Z nerwów – równie niezrozumiałych – zaczynam obgryzać paznokieć małego
palca prawej dłoni, ale przestaję, nie mogąc sobie przypomnieć, kiedy ostatnim
razem myłam dłonie, pamiętając za to z przesadną dokładnością, na ilu niehigienicznych
płaszczyznach przebywał mój palec i oblegające go skórki.
Wracają
szybciej, niż się ich spodziewam. Justin – z paroma szwami na krańcu brwi i
plastrem na nosie, który nie ma szans być prostym. Harold – z nerwowym
skupieniem w oczach, będąc tak blisko Justina, że jego przestrzeń życiowa
zostaje zakłócona.
-Możemy wracać
– orzeka Justin. Jego słowa powodują skurcz mięśni Harolda i kapitulujące
westchnienie lekarza. – Komu w drogę, temu czas.
Zakładając, że
Harold i lekarz próbowali skłonić Justina, by choć parę godzin poleżał w sali obserwacji,
uważnie obserwując możliwe reakcje ciała na neurologiczny uszczerbek na
zdrowiu, sama się tego nie podejmuję. Chwytam go pod rękę, gdy podchodzi bliżej
i sarkastycznie dziękuje Haroldowi za nadmiar okazanej mu troski. Wciąż tkwię w
swojej bańce, w której niewiele rzeczy łączy się w logiczną całość, Justin musi
więc użyć odrobiny siły, by przeciągnąć mnie na koniec korytarza. Korzystamy ze
schodów – Justin stwierdza bowiem, że większe mdłości niż uraz głowy powoduje u
niego stale utrzymujący się w windzie zapach wymiocin. Nie czułam ich. Zgadzam
się jednak, gdyż moja bańka pozostaje nieprzerwanie zamknięta.
Nadal jednak
uznaję, że nie jest zdolny do prowadzenia samochodu, mimo że sam twierdzi rzecz
przeciwną, i to ja zajmuję miejsce za kierownicą. Gdy oboje siedzimy już w
nieco dusznym wnętrzu, przyglądam się jego twarz – obmytej z krwi, o nieco
ziemistym kolorze, ale i czymś, czego w nim nie rozpoznaję. Jakby jego skóra
była nawilżona strachem. Jeśli on się czegoś obawia, nie potrafię nawet
przekalkulować, jak przerażona ja sama powinnam być. Przerażona, tylko czym?
Czy samą myślą, że powinnam być? Że mi wypada? Że mogę mieć ku temu powód,
którego nikt nie chce mi wyjawić?
-Co się
dzieje? – pytam cicho. – Powiedz mi.
-Nic się nie
dzieje – mówi z lekkim śmiechem na ustach. Jego reakcje są wyjątkowo wiarygodne
– i właśnie dlatego tak ciężko jest mi czuć, że myśl o tym przerażeniu jest
uzasadniona. – Jedźmy już. Nie jadłem śniadania. Burczy mi w brzuchu. Nie
skazuj mnie na śmierć głodową.
-To jeden z
powodów, dla którego tak ciężko jest z tobą wytrzymać – mówię poirytowana. –
Niczego nie traktujesz poważnie. Gdyby ktoś pchnął cię nożem w brzuch,
żartowałbyś, że twoje flaki nie są na sprzedaż.
-Całkiem
niezły żarcik.
-To nie
żarcik. To jedynie przykład twojej upierdliwości. Spróbuj być czasem poważny.
-Poważni
ludzie żyją krócej.
-Poważni
ludzie mają mniej problemów społecznych. Poza tym nie oczekuję od ciebie
nieustannej powagi. Ale wciąż jesteśmy pod szpitalem. Rozmawiamy o twoim zdrowiu,
może nawet życiu. Wybacz, że wkurza mnie, kiedy nie traktujesz ich poważnie.
Jego komentarz
jest krótki i jasny:
-Jedź już.
Więc jadę. Do
końca drogi nie zamieniamy ze sobą słowa. Ja – z obawy, że moja powaga
onieśmieli jego nieustannie żartobliwy nastrój. On – w obawie, że jego
żartobliwość przyćmi moją powagę. Dopiero gdy dojeżdżamy pod kamienicę, pyta:
-Powiedziałaś
Ethanowi?
-Gdybym
chciała do tego wracać, powiedziałabym mu tygodnie temu. Nie miałam żadnego
powodu, by robić to teraz.
Ethan nie
trudził się umyciem zakrwawionej podłogi. Postarał się jednak, by krople, które
nie zaschły od razu po naszym wyjściu, utworzyły niecenzuralne słowo w poprzek
kafli podłogowych. Justin co prawda oznajmia, żebym zostawiła ten wydźwięk
dzisiejszego rozumienia sztuki, ale ja natychmiast zabieram się za ścieranie
napisu z posadzki. Gdy prawda wypisana jest literami standardowego angielskiego
alfabetu, trudniej jest jej zaprzeczać.
Znajduję go w
sypialni z wciąż pustym żołądkiem. Leży wzdłuż łóżka, z rękoma pod karkiem i
stopami skrzyżowanymi w kostkach. Gdy wyczuwa moją obecność, trzykrotnie klepie
stronę łóżka, która przeważnie jest moją połową. Wdrapuję się na nią i kładę
przy jego boku, wykorzystując jego melancholijny nastrój i brak wstrętu przed
fizycznym wyrażeniem uczuć.
-Po prostu się
o ciebie martwię – zaczynam znów, nieco bardziej subtelnie. – Widzę, że od
pewnego czasu coś się z tobą dzieje. I nie jest to nic dobrego.
-Zgadzam się –
odrzeka. – Od miesiąca nie byłem na siłowni. Przytyłem z trzy kilo. Niedługo
stracę swój sześciopak i jedyne, co będziesz mogła obserwować, to wypukły
bojler.
Uznaję, że ten
obrzydliwy sarkazm jest częścią jego genotypu. Nie znam bardziej nierozerwalnej
więzi między człowiekiem a skrawkiem jego osobowości.
Przez dłuższą
chwilę leżymy w ciszy. Przez zamknięte okno niewiele z miejskiego hałasu
wdziera się do wnętrza sypialni. Wsłuchuję się w jego oddech, głośniejszy od
mojego, za to spokojny i długi, i przez chwilę znów czuję, że nie mam powodu do
zmartwień.
A potem Justin
pyta:
-Czy gdybym
powiedział ci, że żałuję tego, co ci zrobiłem, przyjęłabyś przeprosiny?
Pierwszy raz
czuję, że ślina zamarza mi w krtani. Mija chwila, gdy roztapia się i wznawia
obieg słów.
-Jesteśmy
razem kilka miesięcy – stwierdzam smutno. – Jeśli przez cały ten czas nie
przyszło ci do głowy, żeby przeprosić, najlepiej nie rób tego wcale.
Nie robi.
Aaaa, przepraszam, że to tyle trwało. Nie mam absolutnie nic na swoje usprawiedliwienie (to znaczy coś by się znalazło, ale to tylko zrzucanie winy na absolutny brak prawidłowej organizacji czasu). GŁĘBOKO WIERZĘ, że kolejny będzie znacznie prędzej. Ale ja zawsze w to wierzę :')
ask.fm/Paulaaa962
Obstawiam, ze Justin ma jakiegoś guza mózgu i odmawia leczenia, ale nadal błagam cię, żebyś go nie uśmiercała, on jest zdecydowanie najbardziej oryginalnym bohaterem jakiegokolwiek stworzyłaś 😢
OdpowiedzUsuńO nieee jest dobrze. ..
OdpowiedzUsuńCzekam z niecierpliwością..
OdpowiedzUsuńNext, next, next :)
OdpowiedzUsuńKocham go :D ale myślę, że chcielibyśmy poznać prawde.
OdpowiedzUsuń27 year old Engineer I Thomasina Whitten, hailing from Sault Ste. Marie enjoys watching movies like "Craigslist Killer, The " and Cabaret. Took a trip to Gondwana Rainforests of Australia and drives a Eldorado. moje zrodla
OdpowiedzUsuń55 yrs old VP Quality Control Douglas Girdwood, hailing from Quesnel enjoys watching movies like Godzilla and Computer programming. Took a trip to La Grand-Place and drives a Bugatti Type 57SC Atalante. Informacje dodatkowe
OdpowiedzUsuń