-Najwyższy czas,
byśmy zakopali wojenny topór - mówi Ethan, gdy tylko wychodzi z
łazienki, a para, która wypełza tuż przed nim, anonsuje jego
nadejście.
Najwyższym czasem w
jego mniemaniu jest druga w życiu rozmowa, jaką jedno z nas
zamierza przeprowadzić z drugim. nie powiem, by chęć ta była
obopólna.
-Twierdzisz, że jest
między nami jakiś topór? - pytam zanadto wyraźnie, krzątając
się po mieszkaniu i składając ubrania we względnie równą
kostkę; czuję się przy tym jak w naturalnym środowisku gospodyni
domowej, co pozwala mi wyglądać jak kobieta z życiowym celem
wypisanym na piersi. Przestaję, gdy wpada mi w dłonie koszulka w
kolorze absolutnie niepasującym do Justina i absolutnie pasującym
do Ethana.
-Niekoniecznie topór.
Ale nie rozpoczęliśmy naszej znajomości w sposób, w jaki
powinniśmy ją rozpocząć.
-Rzeczywiście,
pytanie, czy udaję orgazm, było, delikatnie rzecz ujmując,
niewłaściwe.
-Jestem gotów
przyznać ci rację.
-Dziękuję za twą
szczodrobliwość.
Nasze przepychanki
słowne, swobodniejsze z każdym popchnięciem, urywają się wpół
zdania, gdy do pokoju wkracza Justin. Wyraz jego twarzy każe mi
sądzić, że robię coś nieodpowiedniego. Z tego względu przestaję
to robić, Nie podoba mi się ten rodzaj kontroli, ale daję na nią
przyzwolenie.
-Ubierz się –
rzuca pobieżnie do Ethana. - Przeziębisz sutki.
-Dzięki bracie –
odpowiada Ethan głosem bardziej spiętym, aniżeli wymagałaby tego
sytuacja. - Jeszcze nikt w całym moim życiu nie troszczył się o
moje sutki. Z wdzięczności aż stwardniały.
Nasycone ironią
powietrze zaczyna szczypać w język. Postanawiam zwinnie wycofać
się ze skażonego terytorium, by cierpkość z ust nie spłynęła
do żołądka. Mieszkanie jest jednak za małe, by uniknąć w nim
bratobójczego starcia.
-Przestań gapić się
na moją dziewczynę, a zmiękną natychmiast.
-Nie jestem twoją
dziewczyną – wtrącam.
-Nie jest twoją
dziewczyną – powtarza Ethan, a dopiero po paru sekundach jego
twarz zdradza, że próbuje powiązać nasze kontakty łóżkowe z
brakiem jakiejkolwiek innej zażyłości.
Już prawie czuję
cierpkich słów pęczniejących Justinowi na języku.
'Jest dziewczyną,
czy też nią nie jest – seks na kinowych fotelach przemawia na
moją korzyść.'
Ale on sam nie
przemawia. W żaden ze sposobów, jakich mogłabym się po nim
spodziewać. Zapamiętuję, by w przyszłości nie spodziewać się
niczego. Brak zawodu to najsilniejszy z zawodów.
-Sądziłem, że
udajemy przed wszystkimi – mówi tylko, ale jego głos nie współgra
z ciałem. Jest obcą komórką wprowadzoną w organizm w warunkach
laboratoryjnych.
-Mieszkacie pod
jednym dachem – stwierdzam. - Prędzej czy później zorientowałby
się, że nie zamykamy się w łazience tylko po to, by pogłaskać
się po policzkach, ani że nie karmimy się orzechowymi m&m'sami.
-Jeśli właśnie to
jest podstawą tych wszystkich poważnych związków, chyba nie
żałuję, że do żadnego nie należę. To nie jest zdrowa relacja
międzyludzka, a uniesamodzielnianie.
-Nie ma takiego
słowa.
-Jest – zaprzecza.
- Od chwili, kiedy je wypowiedziałem. Właśnie tak działa
kształtowanie języka potocznego.
Z niesmakiem
stwierdzam, że jego inteligencja imponuje mi znacznie silniej, niż
cokolwiek związanego z nim powinno imponować. Całym sercem pragnę,
by powiedział coś jeszcze. Tylko po to, bym w nieinteligentnym
przekazie mogła doszukać się tego imponującego przebłysku
inteligencji.
Na chwilę zapominamy
o Ethanie, którego wyraz twarzy nigdy dotąd nie stał nawet w
cieniu inteligencji. Przypomina o sobie, pytając:
-W takim razie
dlaczego udajecie parę przed całym światem śmiertelników?
-Takie hobby – mówi
Justin. - Jedni kolekcjonują znaczki, inni – to powiedziawszy,
zmienia rodzaj spojrzenia godzącego w Ethana – farbują włosy i
przekłuwają brwi, by upodobnić się do pseudo punka-pedała.
Natomiast nas pasjonuje teatr. Nieprzerwany. Tak realny, że
niektórzy z powodzeniem w niego wierzą.
Chociaż nie mówi o
mnie, czuję się wprost przeciwnie. Uświadamiam sobie, że
sprowadziłam scenę i widownię do jednego poziomu i nie wiem, po
jakim gruncie się poruszam. Wiem tylko, że tekst jest czystą
improwizacją i że nie mam z tą improwizacją najmniejszego
problemu.
Zapominam, że udaję.
A potem obdarza mnie
spojrzeniem. Jest bardzo osobiste, choć sam jego kreator wcale nie
stara się go intymnie zgłębić. Mam trzysta pięćdziesiąt
dziewięć innych stopni wokół mnie, w kierunku których mogłabym
patrzeć, ale patrzę w ten jeden pozostały – na niego. Moje
spojrzenie jest nie mniej osobiste, ale nie posiada czegoś, co z
jego spojrzenia przelanego na mnie unosi włoski na moich rękach i
nogach i przeprowadza wstrząs przez mój rdzeń kręgowy.
Ciąg spojrzenia
przerywa Ethan, stając w promieniu naszych obserwacji siebie
nawzajem. Odwraca się plecami do Justina; wyraża tym albo zaufanie
do zwierzyny łownej, której nie widzi zza swoich barków, albo
przejaw skrajnej nieodpowiedzialności przy rozwścieczaniu owej
zwierzyny.
-Więc jak będzie? -
raz jeszcze zwraca się do mnie. - Jestem Ethan, a ty Noelle i
uznajemy, że na tym poprzestaliśmy ostatnim razem?
Przez moment
przyglądam się sceptycznie jego dłoni, tak podobnej do dłoni
Justina. Jednakże teraz dłoni Justina nie przyglądałabym się
sceptycznie. Wcale bym się jej nie przyglądała. Po prostu bym ją
ujęła. Jak swoją. Ta, którą chciałabym ująć, i tak jest już
moja.
-Mogę to
zaakceptować – stwierdzam wyniośle. - Nigdy więcej
nieodpowiednich pytań związanych z seksualności, intymnością i
wszystkim, czym nie mam przyjemności się dzielić.
-Dołożę wszelkich
starań, by tak właśnie było.
-Nie masz dokładać
starań. Masz to po prostu zrobić.
-Flirtujesz ze mną?
- pyta nagle, zadzierając przekłutą brew.
-Nie śmiałabym. W
końcu w oficjalnej wersji tej bajki wciąż udaję dziewczynę
twojego brata.
-To w żaden sposób
nie ingeruje w wasz układ, którego nawet nie próbuję zrozumieć.
Udowodniono naukowo, że flirt jest samoistną reakcją organizmu
nowopoznanych ludzi, którzy chcą zaintrygować siebie nawzajem.
-Nie zależy mi na
zaintrygowaniu cię.
-A jednak wciąż
ciągniesz rozmowę, zamiast po prostu wyjść.
-Nie zapominaj się –
ostrzegam go. - To, że przysługuje ci urzędowe prawo przebywania w
tym mieszkaniu, wcale nie oznacza, że moje nieurzędowe działa z
mniejszą siłą.
Przerywa nam bulgot
słów Justina.
-Obecnie czuję się
najmniej upoważniony do przebywania w tym mieszkaniu. Moglibyście
łaskawie zakończyć te słowne przepychanki? Czuję się nieswojo.
Niemal tak, jakbym zabłądził w waszym łóżku. Ciepłym –
oznajmia szorstko, po czym schodami ewakuacyjnymi ewakuuje się na
dach.
Tym razem nie idę za
nim. Winię śnieg.
-Wiesz, jak potocznie
nazywa się ten stan osobowości? - pyta Ethan, patrząc wraz ze mną
w szeroko rozwarte okno, w którym niemal wciąż powiewa skraj
t-shirtu Justina. - Zazdrość. Nie wiem, na jakiej zasadzie działa
zazdrość o nieistniejący związek i chęć przygarnięcia cudzej
dziewczyny w rolę swojej własnej, ale teraz wiesz przynajmniej, jak
ten idiotyzm nazwać.
Zazdrość.
Chciałabym wymówić ją głośno, ale nie mogę zdradzić, że nie
ma problemu z aklimatyzacją w mojej głowie.
*
-Nie obchodzę świąt
– oświadcza z poważną miną, kopiąc bombkę zerwaną z
miejskiej choinki. - I nie podoba mi się, że cały ten świąteczny
wystrój nakazuje mi ekscytować się świętami tak, jak wy wszyscy
to robicie.
-Okres
okołoświąteczny to najpiękniejszy czas w roku – stwierdzam
obruszona. - Zwłaszcza kiedy pada śnieg – dźgam palcem niebo –
świecą lampki – wskazuję łunę choinki miejskiej – i wszyscy
spacerują z zimową wersją kubków ze Starbucks'a.
-Zdarza się, że
śnieg pada i w kwietniu, lampki choinkowe wiszą na drzewach cały
rok, jako że przy gwałtownie obniżającym się poziomie bezrobocia
nie ma komu ich ściągnąć, a zimowe kubki ze Starbucks'a krążą
w obiegu tak długo, aż producenci nie zejdą z nich na zero. A
teraz wybacz mi, że zrujnowałem twoją wizję świąt.
-Naprawdę mogłeś
sobie darować.
-Chciałem ujrzeć
ból i zawód w twoich oczach.
Zatrzymuję się na
środku ulicy i trzymając w jednej ręce świąteczny kubek ze
Starbucks'a, niezdarnie obłapiam oba jego policzki. Zmuszam go, by
spojrzał w oczy pełne zawodu i bólu. W jego oczach dostrzegam
przyjemność. Patrzenie w moje oczy sprawia mu przyjemność. I
wcale nie ma w nich ani zawodu, ani bólu, ani niczego, co
określałoby go człowiekiem złym.
-Zauważyłaś –
pyta – że w okresie okołoświątecznym ludzie częściej się
całują?
-I są dla siebie
bardziej życzliwi – dokładam. Próbuje wyżebrać pocałunek, ja
próbuję przekazać mu warunki tego pocałunki.
Kradnie go bez zgody
właścicielki ust. Wargi ma chłodne, ale miękkie, dalekie moim,
spierzchniętym mrozem.. Trzyma mnie dłonią w krzyżu, czuję
opuszki jego palców zagłębiające się w rdzeniu kręgowym, nagle
przestaję wierzyć producentom odzieży zimowej zapewniającym
grubość materiału i solidność wykonania. Mam w skórze pięć
dziur o średnicach nieprzekraczających centymetra. Chcę, by były
głębsze i głębsze i aby przeszły na wylot.
Moje palce zmieniają
się w dwa śliskie od potu węże, i wypuszczają papierowy kubek z
prymitywnie zimowym motywem. Żadne z nas nie słyszy jednak jego
upadku na chodnik. Odklejamy się od siebie. W praktyce odkleja nas
od siebie Ethan, który przechwytuje mój kubek w locie i spiętą
miną daje nam do zrozumienia, że nadszedł koniec okołoświątecznych
życzliwości.
-Jesteście wyjątkowo
przekonywający w tym udawaniu – mówi w sposób, przez który
czuję się winna.
Justin zaciska pięść,
jeszcze zanim zdejmuje ją z moich lędźwi. Obecność Ethana
powoduje w nim zwarcie wszystkich przewodów wpuszczających w obieg
spokój i opanowanie.
-Całowałem się –
oświadcza w końcu, kiedy myślę, że zapowietrzył się jak
nieużytkowany kaloryfer po lecie. - Mieszkasz pod moim dachem, jesz
moje jedzenie, pospieszasz mnie, kiedy korzystam z własnej łazienki.
Czy mógłbyś nie być częścią mojego życia choćby w tej jednej
chwili? Czy mógłbyś, sam nie wiem, znaleźć sobie dziewczynę?
Albo kumpla. Albo kup sobie psa i wyprowadzaj go na spacer trzy razy
dziennie, tam, gdzie będziesz miał pewność, że nie natkniesz się
na całującego się mnie.
-Skoro w bliżej
nieokreślonym celu udajecie związek, wszystkie jego elementy
również są udawane, czyż nie?
-Nie powinno cię
obchodzić, co robię na pokaz, a czego nie robię. Rzecz tyczy się
zapewnienia sobie odrobiny prywatności. Kiedy srasz, nie wchodzę do
łazienki, żeby umyć zęby. Kiedy golisz jaja, niczego od ciebie
nie chcę, żebyś się przypadkiem nie zaciął. A kiedy liżę się
ze swoją pseudodziewczyną, która wciąż przypomina mi, że w
żadnym wypadku nie jesteśmy razem w wersji innej niż dla publiki,
ty powinieneś trzymać się drugiej części miasta, odwrócony do
mojej plecami. Nie wymagam niemożliwego.
Pełnia jego
przemówienia nieinteligentnie rozchyla mi usta. Z początku sądzę,
że przegapiłam przekleństwa lejące się z jego słów, albo że
wyłączyłam na nie słuch. Ale wkrótce potem widzę, że wszystkie
słowne pomyje zabarykadowały się w jego piersi i napompowały ją
tak, że niebawem będzie potrzebował nowej koszulki. Nie mogę
powiedzieć, ile jest we mnie dumy, więc tylko chwytam go za rękaw
i wziąwszy głęboki wdech, próbuję wessać nieco jego
zbulwersowania. Na razie musi wystarczyć.
Nie wiem, co jego
dłoń w dalszym ciągu robi na moim krzyżu, ale wmawiam sobie, że
jedynie nie dopuszcza do wychłodzenia nerek. Względy medyczne są
znacznie prostsze w akceptacji.
Wtedy Ethan
postanawia zrujnować wszystko to, co Justin, przy wykorzystaniu
maksimum zaparcia wewnętrznego, stara się między nimi zbudować.
Staje między mną i nim, powodując zjazd jego dłoni z miejsca, w
którym było jej całkiem przyjemnie, i oznajmia:
-Wyglądasz wyjątkowo
ładnie ze śniegiem we włosach.
A wtedy ja,
właścicielka wyjątkowo kulturalnej i dobrze wychowanej osobowości,
postanawiam podziękować za komplement i przekazać, że naturalnie
nie pogardzę każdym kolejnym, jeśli tylko zostaną one
wypowiedziane w atmosferze o mniejszej zawartości testosteronu.
Justin pęcznieje na
nowo. Nie jestem pewna swoich zamiarów, ale niewykluczone, że
próbuję określić, czy zazdrość, o której wspomniał Ethan,
jest adekwatną nazwą dla tego rodzaju zjawiska.
Rusza w dół ulicy
niespiesznym krokiem, takim, bym, lub byśmy, bez większych
trudności dotrzymali mu tempa. Idę w środku, pomiędzy dwoma
skonfliktowanymi genotypami o podobnej budowie. Czuję, że jestem
punktem zapalnym tego konfliktu, ale nie mam pomysłu, czego użyć
do ugaszenia. Więc pozwalam się temu tlić.
-Masz faceta? - pyta
nagle Ethan. To byłoby tyle w kwestii pytań nieingerujących w
prywatność i intymność; tyle w kwestii przygasania punktu
zapalnego.
Justin nie mówi ani
słowa. Reaguje w sposób dosadny i odtąd to on maszeruje w środku
naszego trio. Z każdym krokiem potrąca mnie ramieniem. Tego wymaga
zmieszczenie się w szczelinie pomiędzy nami i niedotykanie Ethana
żadną krawędzią siebie.
-Nie
wiem, jak mam odpowiedzieć na to pytanie – przyznaję szczerze. -
Stawiasz mnie w kłopotliwej sytuacji.
Co
swoją drogą tyczy się obojga braci. Jeden wzmaga moje rumieńce,
dostatecznie purpurowe w grudniowym mrozie, z kolei drugi odbiera mi
swobodę rozmowy z pierwszym samym byciem, potężnym i obszernym,
pomiędzy nami.
-Pytanie
jest dość jednoznaczne. Albo spotykasz się z kimś poza tą atrapą
związku, którą prezentujecie, albo się z nikim nie spotykasz. Być
może jeszcze do tego nie dorosłem, ale nie wydaje mi się, by
istniało coś pomiędzy.
Sęk
w tym, że istnieje dość spora głębia pomiędzy tymi dwiema
przeciwnościami. Połowa mnie tkwi w atrapie związku, z kolei druga
jest zbyt inteligentna, by nie dostrzegać w tej atrapie jakiejś
prawdziwości.
-Zdaje
mi się, że ustaliliśmy zasady zadawania intymnych pytań. A
właściwie ustaliliśmy ich brak.
-To
nie jest intymne pytanie. Intymnością jest rodzaj maszynek do
golenia, których używasz, preferencje w kwestii bielizny, problemy
z dziąsłami i zapalenie pęcherza. Ja zadałem ci pytanie o
najbardziej elementarną kwestię, o której ludzie zwykli rozmawiać
bez większego skrępowania, a ty unikasz prostej odpowiedzi tylko z
tego względu, że idiotycznie dbasz o uczucia gbura, który zamiast
patrzeć na ciebie jak na kobietę, patrzy jak na kawał pieczonej
wołowiny.
To
stwierdzenie poddusza mnie w szyi. Muszę przyłożyć do niej dłonie
w obawie przed zupełnym odcięciem dopływu powietrza. Dusi mnie
albo szczerość, albo niespostrzegawczość.
Potem
Justin daje dowód swojej zwinności, gdy chwyta Ethana, rosłego i
zbudowanego, jednak w obu kwestiach mniej, jak śpiącą muchę o
poranku, i przypiera jego plecy do witryny sklepu z damską
galanterią.
-Synku
– mówi do niego wściekle, szczycąc się różnicą dziesięciu
dzielących ich lat. - Zanim raz jeszcze zachce ci się oceniać
cokolwiek, co ma bezpośredni związek ze mną, naucz się rozróżniać
podstawowe typy spojrzeń. Spojrzenie pieczonej wołowiny
przeznaczone jest dla ciebie, bo odkąd się pojawiłeś jedynym, o
czym marzę, jest wbicie w ciebie widelca. - Jego wnętrze musi być
niedostatecznie przegrzane, bo w zaledwie kilkustopniowym mrozie para
z jego ust ma gęstość wyziewów z komina. - Nie wiem, czy Noelle z
dobrego serca żałuje cię po stracie rodziców, nie będąc
świadomą, że mając mój charakter, masz ich śmierć głębiej,
niż kiedykolwiek wsadzisz, czy imponuje jej, że interesuje się nią
kolejny gówniarz na sterydach, ale zapewniam cię, że jej
fascynacja skończy się, zanim zajrzysz jej w majtki.
Raptownie
wypuszcza Ethana z pięści, by ten spłynął parę cali w dół po
szybie. Rzuca mi krótkie spojrzenie, coś pomiędzy pieczoną
wołowiną, wieprzowiną i indykiem, a potem odchodzi krokiem,
któremu nie jesteśmy w stanie dorównać. Pole rażenia, które od
niego bije, trzyma ludzi w odległości połowy metra od jego
ponownie napęczniałej postury, a wszystkie psy i koty wystrojone w
świąteczne wdzianka nie mają odwagi otrzeć się o jego łydki. W
końcu przysłania go tłum okołoświątecznych zakupoholików.
-Sprawia
ci przyjemność celowe testowanie jego cierpliwości? - pytam z
westchnieniem. Nie jestem zła. Jestem jedynie niepewna o trwałość
tego, co skonstruowaliśmy.
-Cierpliwości?
- mówi z niedowierzaniem. - To on czymś takim w ogóle dysponuje?
-Nie
kpij – ostrzegam. - Doskonale widzisz, jak łatwo jest go...
rozchwiać, więc bądź tak miły i nie kołysz go jeszcze bardziej.
Ethan
przygląda mi się chwilę. Pomimo inności tego spojrzenia, myślę
jedynie o pieczonych mięsach. A potem wydaje mi się, że dostrzegam
litość, i zyskuję trochę z rozchwiania Justina.
-I
tobie imponuje ktoś jego pokroju? Na tyle, by choć rozważać
jakąkolwiek sztuczną relację?
Nie
odpowiadam. Bo zużyłabym zbyt wiele słów, by opowiedzieć, jak
bardzo imponuje mi jego inteligencja, nawet wtedy, gdy godzi w innych
wyzwiskami; jak bardzo zafascynowana jestem jego bogatym, choć nie
zawsze perlistym słownictwem; jak hipnotyzują mnie pulsujące na
jego szyi żyły i jak bardzo nie chcę się przyznać, że w
zasadzie wyssanie z Justina całej jego agresji nie jest już moim
nadrzędnym celem. Jedynie przekształcenie jej w bezpieczną dla
mnie.
Nie
czując żalu czy złości względem Ethana, prowadzę z nim ożywioną
rozmowę przez całą drogę powrotną, mając nadzieję, że
potrafię odseparować flirt od zwykłej wymiany poglądów. Na
klatce schodowej przestajemy się czymkolwiek wymieniać. Echo
naszych kroków prowadzi nas do drzwi. Wchodzimy do mieszkania
Justina, w którym przeciąg ociera się o każdy z kątów. Nisko
osadzone okno w sypialni otwarte jest na oścież. Tym razem ewakuuję
się przez nie na dach, nie winiąc ani śniegu, ani czegokolwiek
innego. Chcę posiedzieć przy nim i porozmawiać, a gdyby nie chciał
rozmawiać, zaspokoi mnie samo siedzenie.
Jeszcze
zanim wyłaniam się na wietrznym dachu, wychwytuję dwa
przeciwstawne w ilości napięcia głosy. Ten obcy, spokojny i
płynny, jest głosem Harry'ego. Wcale nie zamierzam podsłuchiwać.
Zamierzam jedynie stanąć na tyle blisko, by ton ich rozmowy dotarł
do mnie sam. Nastrajam się na wysokość ich fal radiowych, a potem
skryta za murkiem otaczającym schody przeciwpożarowe, kontynuuję
niepodsłuchiwanie.
-Siedzisz
po uszy w bagnie. Całkiem ciepłym i przyjemnym. Ale bagnie –
oświadcza Harry. Zastanawiam się wtedy, czy gdybym zawczasu trafiła
na psychologa, który moją sytuację wewnętrzną określiłby
mianem bagna, byłby pierwszym skutecznym.
-Wiesz,
że to i tak bez znaczenia – odpowiada mu beznamiętnie Justin.
-Aha!
- wykrzykuje ten. - Jesteś łatwy jak dziwka w klubie. I za słaby,
by sobie to życie utrudnić.
-Jesteś
wyjątkowy, Harold. Przeważnie psychologowie nakłaniają do
ułatwienia sobie życia.
-Przeważnie
psychologowie nakłaniają do tego, do czego pacjenci chcą być
nakłaniani. To też robię, biorąc pięćdziesiąt dolarów za
wizytę. Ale jako że każda twoja sesja jest całkiem darmowa i nie
muszę się starać, byś wrócił do mnie na następną, mam szansę
zabłysnąć powołaniem i powiedzieć to, co tak naprawdę myślę.
A naprawdę, ale to naprawdę myślę, że nie potrzebujesz mojego
błogosławieństwa, by zrobić coś słusznego. Jesteś po stokroć
inteligentniejszy, niż ja kiedykolwiek będę, tylko wybitnie
nieudolny życiowo.
-Jestem
pewien, że takie słowa zmotywowałyby każdego pacjenta do wzięcia
swojego życia w garści. Pomyśl o tym, zanim kolejny raz wygłosisz
monolog o pięknie życia – stwierdza Justin sarkastycznie, ale
nawet ten sarkazm jest w nim nieco przyćmiony.
-Życie
nie jest i nigdy nie było piękne. Jesteś zbyt inteligentny, by cię
tym mamić. Ona też jest. Dałeś jej to odczuć.
-Daję
– poprawia go Justin. - W czasie teraźniejszym.
-Ktoś
mądry powiedział kiedyś, że przeciwieństwa się przyciągają.
Jedynie poziom inteligencji powinien być zbliżony.
Nie
wiem, w jaki sposób można narobić hałasu, stojąc w miejscu, ale
ja to potrafię. Czym prędzej wyłaniam się zza ogrodzenia, bo nie
zniosłabym hańby ukrytej i podsłuchującej. Zapominam, że należy
iść, jakbym kontynuowała marsz sprzed chwili. Czekam, aż Harry
zwolni miejsce u boku Justina i dopiero gdy to robi, przesuwam się
naprzód po oblodzonym zadaszeniu.
-Czołem,
złociutka – wita mnie uprzejmie, gdy mijamy się na wysokości
potężnej anteny satelitarnej. - Taka drobna, a taka silna –
stwierdza. - Robisz z tego byka marmoladę.
-Dziękujemy
za twoją obecność, Harold – woła Justin. - Aktualnie jest tu
całkiem zbędna.
Nie
patrzy na mnie, gdy zbliżam się do krawędzi dachu. Nie patrzy na
mnie również wtedy, gdy siadam tuż obok niego, zabierając mu
przestrzeń, prywatność i osobisty zapach jego ciała. Reaguje
dopiero wtedy, gdy kładę dłoń na jego wychłodzonej dłoni i
przywłaszczam sobie ostatki jego ciepła.
-Nie
jestem typem faceta, który czerpałby przyjemność z siedzenia na
dachu i trzymania się za ręce.
-Jesteś
– ucinam krótko. - Tylko jeszcze o tym nie wiesz.
Potem,
by udowodnić, że pomimo jego chęci czy niechęci jesteśmy
właściwie całkiem sobie bliscy, kradnę z kieszeni na jego piersi
papierosa i zapalniczkę. Zapalam, trzymając w skraju warg.
-Zostaw
– mówi burkliwie.
-Masz
już jednego.
-Ten
miał być na później.
-Nie
będzie.
-To
mój ostatni z paczki.
-Będziesz
zdrowszy.
-Ty
nie palisz.
-Dzisiaj
palę.
-Nie
możesz.
-Nie
mogę też pić alkoholu i ściągać piosenek z youtube'a. Czy
kiedykolwiek dbałam o którąkolwiek z tych rzeczy?
Potem
to ja przestaję na niego patrzeć. Podoba mi się myśl, że
wyczekuje mojego spojrzenia, ale jest zbyt niecierpliwy, by go
doczekać. W końcu uśmiech zadziera mi wargi, gdy widzę, jak męczy
się z moją nieposłusznością, ale wciąż nie odwracam głowy.
Rozkoszuję się niesmakiem, jaki pozostawia w moich ustach papieros,
i próbuję dostrzec kierunek, w którym płynie dym.
-Nie
pytaj, czy możesz o coś spytać – mówi wreszcie. - Po prostu to
zrób.
Więc
robię.
-Jesteś
o mnie zazdrosny? - Wtedy również na niego nie patrzę, ale z
całkiem innych pobudek. - Ethan powiedział, że jesteś.
-Ethan
ma skłonność do mówienia wielu zbędnych rzeczy.
-Zauważyłam
– zgadzam się grzecznie. Niestety, moja grzeczność brzmi jak
wazeliniarstwo. Nawet Justin mający w głębokim poważaniu rodzaj
zachowań innych ludzi krzywi się z niesmakiem.
-Których
ty lubisz słuchać – ciągnie, jakby moje wtrącenie nie miało
miejsca. To dobra strategia.
-Masz
rację – zgadzam się znów. - Lubię słuchać ludzi, którzy mają
coś do powiedzenia. To nie zbrodnia. Aktualnie jedną z rzeczy,
którą miał do powiedzenia, była wzmianka o twojej zazdrości.
Teraz próbuję się dowiedzieć, czy mój podziw względem Ethana za
jego adekwatną ocenę sytuacji jest uzasadniony.
Justin
spina się po raz kolejny. Zaczynam się zastanawiać, czy bycie tak
twardym w każdym momencie życia nie bywa uciążliwe. Nie pytam go
o to. Nie chcę likwidować ciszy tylko po to, by jej nie było.
Kiedy już któreś z nas zdecyduje się ją zlikwidować, zastąpimy
ją czymś właściwym i rozsądnym.
-To
nie ma żadnego znaczenia – oznajmia wkrótce.
-Nie
ma znaczenia dla kogo?
-Dla
mnie.
-Nie
mówimy teraz o tobie. Rzecz tyczy się tylko i wyłącznie mnie.
-Absolutnie
się z tym nie zgadzam – protestuje. - Rozmawiamy o potencjalnej
zazdrości. Mojej zazdrości. Jestem zatem umoczony w to znacznie
bardziej niż ty. Na tobie moja potencjalna, podkreślam, potencjalna
zazdrość miałaby się jedynie odbijać.
Rzeczywiście
ma rację, lecz tym razem nie przyznaję mu jej głośno.
-Więc
– przeciągam. - Jesteś o mnie zazdrosny czy nie jesteś?
Wyczekuję
odpowiedzi ze wstrzymanym oddechem. Nie przypominam sobie, by od niej
zależał następny, ale z wolna zaczynam w to wierzyć.
-Nic
nie rozumiesz – ogłasza banalnie. Jestem zawiedziona jego
przewidywalnością. Tym razem ja robię kwaśną minę, by pokazać
mu, że niektóre utarte zwroty i stwierdzenia pasują do całego
świata, z wyjątkiem jego.
-Więc
mi wytłumacz – naciskam.
-To
skomplikowane – ciągnie pospolitym żargonem
dwudziestopierwszowiecznej ludności.
-Użyj
nieskomplikowanych słów.
-Przestań
wtrącać się w sprawy, które cię nie dotyczą – mówi
nieprzyjemnie.
-Wydawało
mi się, że raptem parę chwil temu ustaliliśmy, że jednak w jakiś
sposób jestem z nimi powiązana, czyż nie?
-Po
prostu – mówi raptownie i traci dech w piersi. - Wszystko się
zmieniło.
-Wydawało
mi się, że akceptowanie obecności Ethana idzie ci całkiem nieźle.
-Nie
mówię o nim – rzuca rozgorączkowany. Papieros gaśnie w jego
wargach. Jest zbyt zimny przy jego rozognionym ciele.
-W
takim razie byłam pewna, że do tego właśnie zmierzaliśmy. Do
zmian. Taki był główny cel naszej niepisanej umowy.
-Umowy
– wypluwa to słowo tuż po mnie. Chyba chciałby zastąpić je
jakimkolwiek innym, ale dochodzi do wniosku, że nie ma drugiego,
które byłoby równie dopasowane. - Właśnie w tym tkwi problem. W
umowie. W tym sztywnym badziewiu, poza które nie wolno nam... mi
wykroczyć – poprawia, ale nie krępuje go to celowe, śmiem
twierdzić, przejęzyczenie.
-Jestem
chyba za mało inteligentna, by zrozumieć, jakie granice, na Boga,
raptem zachciało ci się przekraczać.
-Wszystkie
– wykrzykuje, ale nieprzesadnie głośno. - Te, które ty sama co i
rusz przekraczasz. Po czym zatrzaskujesz drzwi i oznajmiasz, że mam
się zmieścić w dziurce na klucz.
Zdejmuję
czapkę. Chwytam w garści włosy. Ciągnę je w przeciwnych
kierunkach, a ból nadszarpanych cebulek nieco mnie ostudza.
-Prosiłam,
byś używał nieskomplikowanych słów. Twoje wybujałe metafory nic
mi nie mówią.
Podrywa
się, zrzuca niedopałek z dachu. Staje przede mną w pozycji Hulka.
-Chcę
– mówi krótko, urywa to słowo. Marszczę brwi, choć wiem, że
tym nie pomogę go odetkać. - Chcę płoszyć z tobą ptaki –
wykrztusza wreszcie.
A
potem wiatr i szum, który za sobą ciągnie, zatrzymują się nad
naszym dachem, przysiadają na oblodzonych murkach i zachodzą w
głowę, jakiego rodzaju ptaków nie wywabiły z Bostonu zimą.
Ja
również zastanawiam się, gdzie te ptaki, o których powinnam coś
wiedzieć. A Justin, zirytowany naszą ogólną niewiedzą
ornitologiczną, oznajmia ostro:
-Powinnaś
już iść.
Po
czym odchodzi sam.
Marznę
na dachu jeszcze przez parę minut, sądząc, że wkrótce wróci.
Kiedy przestaję czuć palce u stóp, wiem już, że tego nie zrobi.
Schodzę oblodzonymi schodami ewakuacyjnymi. Przystaję na moment
przy oknie Justina. Wnętrze jest ciemne, ale dostrzegam na pościeli
mokry odcisk buta. Zatem nie poszedł do osiedlowego monopolowego po
papierosy. Dociera do mnie, że choć nie wiem dlaczego, rzeczywiście
powinnam już iść.
Powrotna
droga do domu przy użyciu komunikacji miejskiej zajmuje mi
czterdzieści minut. Wchodzę przemoczona, ale tylko w warstwie
wierzchniej. Zdejmuję zawilgocone mgłą i śniegiem płaszcz,
czapkę i chustę oplatającą mnie w szyi. Słysząc odgłos rozmów
rodziców, przekonuję się, że głód jest wyłącznie moim
kaprysem, i zaszywam się niezauważona w pokoju, w którym i tak
nikt by mnie nie szukał. Taki stan rzeczy już w istocie jest moim
kaprysem.
Przebieram
się w ubrania, które nadają mi ekstremalnie nieatrakcyjnego
wyglądu, i siadam na wykładzinie u skraju łóżka. Opieram plecy o
wyboiste uchwyty w szafce nocnej. I siedzę, wydając się głęboko
zafascynowana własnymi myślami, z których doprawdy nic nie wynika.
Żadnych ptaków, żadnego płoszenia i przede wszystkim żadnego
powodu, dla którego owe ptaki miałyby zostać spłoszone.
W
razie gdyby Justin postanowił obdarować mnie prezentem świątecznym,
poproszę o zbiór objaśnień wszystkich jego metafor.
Wtedy
przeszywa mnie jakiś przebłysk. Wydaje mi się, że wszystkie te
zawiłe metafory, a w każdym razie ich brzmienie, nie jest mi wcale
aż takie obce. Że gdzieś je już widziałam. Lub słyszałam. Lub
czytałam. Że to nie pierwszy raz, gdy ktoś mnie nimi raczy.
Zaskakująco
niewiele czasu potrzebuję, by je zlokalizować. Z najniższej
szuflady szafki nocnej wyciągam listy z dawnych czasów – listy,
których z początku nie miałam ochoty spalać, natomiast później
odeszła potrzeba spalenia ich.
I
chociaż Justin zapytany o treść i autora listów zarzekał się,
że podobne płaczliwe nostalgie nie wyszłyby spod jego ręki,
zaczynam czytać.
Bo
mu nie wierzę.
Przekopując
się przez zawirowania w tekście, z początku chłodny lepki pot
zalewa mi kręgosłup, bo znów jestem na przełomie września i
października, w czasach, w których, pomimo słabej kondycji
psychicznej, mojemu zdrowiu umysłowemu nic nie doskwierało. A
potem, dość prędko, oswajam się z tym pachnącym żargonem i znów
zaczyna mi imponować.
Aż
wtedy, w końcowym akapicie jednego z listów, natrafiam na fragment,
który chwyta mnie za coś więcej, niż za samo gardło. Chwyta za
niebezpieczny narząd o tkance mięśniowej poprzecznie prążkowanej ulokowany nieco poniżej lewego
obiektu męskich westchnień. Po raz pierwszy czuję w piersi serce,
kiedy czytam:
„Gdybym
chciał skraść ci pocałunek lub dwa, zrobiłbym to tak prędko, że
dopiero trzeci pozwoliłby ci go właściwie nazwać.
A
gdybym pragnął wyznać ci miłość, spłoszyłbym ptaki.”
~*~
w sylwestra wpadłam na pomysł na, jak mi się wydaje, niezłe ff. za jakiś czas dam wam się przekonać, czy rzeczywiście będzie znośne:)
a jedyne, czego życzę wam w nowym roku, to podejmowania dobrych decyzji. nie słuszny, rozsądnych i właściwych. po prostu dobrych. albo takich, które wydają się dobre. dla was.
Cudowny sposób wyznania miłości proszę nie czekaj długo z następnym rozdziałem:( <3
OdpowiedzUsuńNo tefo to się nie spodziewalam ! Cudny rozdział, nie mogę się doczekać nowego :***
OdpowiedzUsuńWzajemnie ! Cudowny rozdział ;*
OdpowiedzUsuńWspaniale piszesz :) czekam na nn.
OdpowiedzUsuńJejku to takie romantyczne 😥 wiesz co? Nie mogę się doczekać kiedy wydasz książkę, na pewno będę pierwsza osoba, która ja kupi!
OdpowiedzUsuńHaha mialam pisac to samo! :D
Usuń