sobota, 5 maja 2018

Epilog - Trzynaście powodów dlaczego


Powinienem rozpocząć słowami: skoro tego słuchasz, mnie nie ma już wśród żywych. Ale fakt mojej śmierci jest powszechnie znany – bo przecież właśnie palisz mojego papierosa, jednego z paczki, której nie zdążyłem dokończyć, i słuchasz mojego głosu, który przez te tanie plastikowe słuchawki musi brzmieć groteskowo. Spróbuj nie umrzeć ze śmiechu, w tym tempie nie nadążą z paleniem ciał.
Postanowiłem nie pisać listu. Dostałaś ich już zbyt wiele, by można było mówić o ekologicznym podejściu do wycinek lasów. Ponadto czuję, że sztuka epistolarna obniża mój poziom testosteronu. 
Prawdę powiedziawszy, nie zamierzałem również dzielić się z tobą swoim głosem. Nie zamierzałem dzielić się z tobą wieścią, że nie żyję. Ale ty, mając wścibstwo dodane do mleka matki, podzieliłaś ją za mnie. I teraz wiesz. Wiesz, że nie żyję. Sama odpowiedz sobie na pytanie, czy ta informacja pozwoli ci żyć lepiej. Szczerze wątpię w poprawę komfortu twojego bytu.
Ale pozwól, że leniwie skierujemy się do głównego powodu tego monologu. A właściwie całych trzynastu powodów. Nie dla których nie żyję, ale dla których żyłem inaczej. Dla których postanowiłem tak żyć. I dla których mi się udało.
Pierwszym i zasadniczym jest mój absolutny brak planu na życie. W przypadku absolutnego braku, żadna z alternatyw nie wydaje się być złą. Otrzymałem perspektywę, którą wystarczyło jedynie przyjąć. Bystre przysłowie, którego jestem autorem, mówi, że wszystko, na co nie wydam ani centa, jest warte kieszeni. Moja kieszeń okazała się nie mieć dziur.
Drugim, nie mniej ważnym, jest ogólne zainteresowanie tym, co życie może mi zaoferować. To chyba nawet nie czysta ciekawość, ale czyste znudzenie tym, co jest mi już znane. I chociaż nie jest mi znane zbyt wiele, tego, co oferuję samemu sobie, mam serdecznie dość. Niektóre nowości są nowsze niż inne. Nowość, którą przede mną odkryłaś, niewyobrażalnie rozciągnęła moją skalę postrzegania wszystkich innych nowości. Okazuje się, że potrafią być jeszcze bardziej skrajne. I nowe. Nowy jest najbardziej precyzyjnym określeniem nowości.
Niech trzecim będzie moja niechętnie ujawniana bojaźliwość. Nie mam w sobie zbyt wiele odwagi, by podjąć się czegoś, co może zachwiać się pod moimi stopami, jednocześnie chcąc być na tyle odważnym, by hasać po tym gruncie wdzięcznie jak sarna. Zatem trzecim powodem jest wyraźniejsza muskulatura nóg, która pozwala mi utrzymać się w pionie. Bojaźliwość nie kroczy w parze z obrazem mężczyzny, z jakim chciałbym być porównywany. 
Przejdźmy do czwartego. Jesteś zainteresowana czwartym? Czwarty jest przykładem wywodu kogoś, kto ma do dyspozycji dziesięć minut w formacie mp3, ale nie jest wystarczająco kreatywny, by wykorzystać je w sposób absorbujący uwagę słuchacza. W czwartym więc posłuchaj wyłącznie mojego głosu, bo słowa w nim nie mają większego znaczenia.
W jednym z pierwszych sezonów letnich mojego pobytu w domu dziecka miałem złotą rybkę. Kolorem co prawda nieco od złota się różniła, ale w latach dziewięćdziesiątych każda rybka w szklanej kuli była złota. I miałem także kulę. I druzgocący problem z glonami i innymi stworzeniami morskimi przywierającymi do szkła. Mój opiekun prawny – wspomnienie jego nazwiska nie ma tutaj zastosowania – kazał mi notorycznie czyścić akwarium, czemu notorycznie się sprzeciwiałem i notorycznie przegrywałem, bo nie ma realnych szans wygrania z kimś, kto sprawuje nad tobą opiekę prawną. A sprzeciwiałem się, ponieważ brud na ściankach akwarium nie był moją winą. Nie ja byłem tym, który miał problemy z utrzymaniem higieny. Dlatego przed jednym z kolejnych myć zagroziłem Gordonowi – jego imię może zaistnieć na tej taśmie, jako święte wspomnienie tego męczennika – że jeśli nie przestanie skażać swojego terytorium w tempie szybszym, niż z brudu sztywnieją mi skarpetki, zginie śmiercią powolną i bolesną.
Ale że był jedynie rybą, istotą wątpliwie rozumną, w ciągu kolejnych dni jego akwarium na nowo przybrało barwę szmaragdu, a ja dotrzymałem słowa i połowę jego wody zamieniłem na sos z chili. Nie podejrzewałem wprawdzie, że jego drobne ciałko upiecze się jak skwarek na maśle, ale nie rozpaczałem po jego śmierci. Zażądałem od niego zmiany, nie dostosował się do moich próśb. Ponownie – to nie ja byłem winnym.
Zmierzam do punktu kulminacyjnego, w którym mówię ci, że jestem niezmiernie wdzięczny, że pomimo licznych niepowodzeń w moich próbach zmian, jednak nie utopiłaś mnie w pikantnym sosie.
Podpunkt czwarty był jak dotąd punktem najobszerniejszym i prawdopodobnie takim zostanie. Mam skłonności do przywiązywania zbyt dużej wagi rzeczom nieistotnym.
Mam nadzieję, że wciąż jesteś przed połową papierosa i nie spieszysz się z jego spalaniem. Czeka cię jeszcze dziewięć powodów.
Piątym jest twój upór. Albo desperacja. Rozważałem rozbicie tego na dwa powody, ale są sobie tak bliskie, że mogę zamknąć je w jednym. Do niczego bym nie doszedł, gdybyś nie poświęciła wszystkiego, by mnie tam doprowadzić. Niekiedy twoja drobiazgowość i wytrwałość przyprawiała mnie o ból głowy, ale po dłuższym czasie odkrywała jakiś głębszy sens, którego nie dostrzegałem na początku. Na przykład bycie lepszym. Bycie lepszym w twoich oczach. Ja, do samego końca, niezbyt precyzyjnie odróżniałem pojęcie dobra i zła. Były tym samym, tylko z inaczej porcjowanymi składnikami. Byłem – nie zły, nie dobry. Samo bycie jest wystarczające.
Numer szósty to twoje zaangażowanie i chęć. Bo kiedy widziałem, że coś, co mnie do tej pory skłania ku mdłościom, twojemu życiu nadaje nowego pobocznego sensu, z większym trudem pozwalałem sobie na rozczarowywanie cię, a twój zawód leżał mi ciężej na żołądku, jak niestrawiony kawałek smażonej panierki. Smażona panierka to jeden z powodów, dla którego nie napisałem listu – zapisana na papierze, zrujnowałaby całą jego wartość emocjonalną. Słowa wypowiedziane łatwiej wybaczają rzeczy niedoskonałe.
Siódmym, a zbliżamy się do tych istotnych, jest twoja twarz. Cała. Jej owal łagodnie wchodzący w okrąg. Drobny przeźroczysty meszek pokrywający kości policzkowe. Jej rysy, wygładzone, choć niekiedy napinające się wraz z mięśniami żuchwy. Mimika wyrażająca emocje, których żadna inna twarz nie byłaby w stanie pomieścić. Twoja była rozciągliwa. Podskórnie z mnóstwem niecierpliwości, choć z zewnątrz wyczekująca, mająca czas i będąca w gotowości, by wykorzystać go na nieskończone oczekiwanie.
Ósma w kolejce plasuje się właśnie ta twoja nieprawdopodobna cierpliwość. Czasem zastanawiam się, czy Bóg, dając ci życie, nie dosypał jej zbyt wiele. Na ogół ją podziwiałem. Są takie rzeczy, nad którymi podziw jest kwestią naturalną. Twoja cierpliwość jednak czasem zmuszała do irytacji. Bo w pewnym momencie kończy się każda, nawet najbardziej wytrwała i dzielna. Dlaczego twoja wciąż była? Niepoprzerywana? Niewyszczerbiona? Nienadwyrężona i bez ustanku tak samo entuzjastyczna? Twoja cierpliwość kazała mi sądzić, że nieistotnym jest, jak wiele razy spróbuję cię zdemotywować, jest jej w tobie wystarczająco wiele, nieskończenie wręcz wiele, by każdą z tych prób z łatwością przetrwać. Przetrwała. Mam nadzieję, że nie wykorzystałaś na mnie całej i w dalszym biegu swojego życia nigdy nie dotrzesz do opróżnionego zbiornika.
Dziewiątka. Możesz uwierzyć, że przebrnęliśmy już przez osiem, a bateria odtwarzacza nadal nie wymaga dokarmienia?
Chyba że wymaga. Wtedy zgaś papierosa, dokarm odtwarzacz i rozpal go na nowo. Słuchając mnie, musisz palić. Dym spowalnia każdy pośpiech, a ja nie chcę, być żyła w biegu.
Zatem numerem dziewiątym, a wiedz, że kolejność ta nie jest przypadkowa, jest twoje ciało. Jego kształt i skóra. Jego ciepło i chłód, i dotyk – nawet jeśli dotykało niecelowo. I było swego rodzaju nagrodą. I wiedziałem, a nie zwykłem się mylić, że jeśli się postaram, jeśli włożę więcej wysiłku, będzie moje – w części, w ułamku, na moment. Ale będzie, wystarczająco długo i wystarczająco wiele, bym nasycił się nim do czasu kolejnego wysiłku. I jeśli tym wyznaniem zaprzepaściłem wartość całego monologu, żyj w przekonaniu, że po numerze osiem następuje dziesięć – zupełnie jak w najnowszej wersji Windowsa.
Niezależnie od tego, czy punkt dziewiąty zaistniał, czy punkt ósmy wydał się bardziej właściwy, po nich obu następuje dziesiąty. Numerem dziesiątym jest twój głos, nie inaczej. I słowa, jakich się podejmujesz. Rzecz tyczy się przede wszystkich słów, choć niewątpliwie te same, wypowiedziane w inny sposób, miałyby mniejszą siłę rażenia. Dlatego punkt ten nazwałem głosem, a nie słowem. Bo głos jest tym, co wyróżnia cię w tłumie tych samych sentencji. Barwę twojego, jego zdolność przekonywania do wszystkiego, czego zapragniesz, możesz nazwać darem. I jeśli ktoś kiedykolwiek zarzuci, że brak ci talentu, odpowiedz, że twój głos był jedną trzynastą zmiany cudzego życia. Bo mimo wszystko, nawet jeśli eksperyment nie zakończył się ekstremalnie zadowalającym rezultatem, drgnąłem.
Czujesz w powietrzu woń końcówki spalanego papierosa? To znak, że z wolna zmierzamy do podsumowania i zakończenia rozprawki na temat uzdrawiających właściwości wszystkiego, co związane z tobą.
Pod numerem jedenastym kryje się wszystko to, czego nie mogłem stracić, a nie miałem zbyt wielu rzeczy, które mógłbym. Spróbujmy to uprościć – nie miałem absolutnie nic do stracenia. Jedynie ciebie. Ciebie straciłbym, nie ryzykując utraty tego wszystkiego, co nie ma dla mnie większej wartości. Kiedy ma się puste pięści, otworzenie ich nie jest szczytem odwagi.
Powód dwunasty pozbawiony jest komplikacji i zbędnej rozwiązłości. Ponieważ cię kocham. Nigdy właściwie nie dowiedziałem się, co to dokładnie oznacza i do czego zobowiązuje, ale wydaje mi się, że gdybym był tak nieskomplikowany, jak cała reszta świata, w którym moje skumulowane komplikacje przeważają, właśnie to bym czuł i właśnie tych słów bym użył, żeby to wyrazić.
Natomiast w trzynastym i ostatnim zarazem zawrę jedno krótkie sformułowanie, którego nie chciałaś usłyszeć i którego ja nigdy nie wypowiedziałem na głos.
Przepraszam.






~*~



I tak oto po roku czasu kończę kolejne opowiadanie, specyficzne, nierealne, ale jednak taki pomysł mi w głowie zakwitł.
Z całą pewnością wielu z Was będzie niezadowolonych, że nie zamieściłam reakcji Noelle po odsłuchaniu nagrania, ale uznałam, że nie trzeba tego dodawać.
Dziękuję, że byliście, wspieraliście, motywowaliście i w ramach podziękowań zapraszam Was od razu na kolejne opowiadanie mojego autorstwa, świeżo rozpoczęte:)
https://www.wattpad.com/570681104-offstage-prolog-za-kulisami
https://offstage-jbff.blogspot.com/

1 komentarz:

  1. Aż mi sie łezka w oku zakręciła 😥 Wspaniałe opowiadanie, szkoda, ze juz koniec i w taki sposób

    OdpowiedzUsuń