Nieoczekiwana wieść o nieoczekiwanej ciąży. Kradzież samochodu przez księdza, w samym centrum białego dnia. I być może jeszcze autentyczne zaskoczenie, że dziewczyna tkwiąca pod nim zajęczała w sposób mniej związany z bólem, a bardziej z doświadczeniem delikatnie przyjemnym. Dopiero synteza wszystkich tych trzech kwestii byłaby w stanie zobrazować całą dziwność twarzy Justina. Spośród wszystkich szczerych rzeczy, które w nim widziałam, ta jedna jest absolutnie skrajna.
-Od kilku miesięcy nie zrobiłem nic przesadnie złego - mówi w pierwszej kolejności.
Co oznacza, że z całą pewnością zrobił coś przesadnie złego. Ale obie pozwalamy mu kontynuować.
-Odkąd wyszedłem z więzienia, staram się ograniczać czynności leżące na granicy legalności.
Moje chrząknięcie wypada ze mnie całkiem nieświadomie i niespodziewanie, ale siłę ma tak wielką, że tworzy kilka rys na szybie okna. Nie uchodzi, rzecz jasna, uwadze Justina, który wykrzywia kącik ust i syczy sarkastycznie:
-Może łyk wody, bąbelku?
-Nie ukrywam - odzywa się intruz społeczny - że gdyby istota rzeczy dotyczyła kogoś innego, nie zgłosilibyśmy się do trzykrotnego recydywisty z wyrokiem za gwałt w kartotece - informuje rzeczowo. - Stwierdziliśmy jednak, że biorąc pod wgląd ten przypadek i zaistniałe okoliczności, nikomu nie przysporzymy kłopotów.
-Jaki przypadek? - pyta nerwowo Justin. Jego głos z natury bywa nerwowy. Nawet jeśli opisuje rozciągłość sera na pizzy. - Jakie okoliczności?
Zbliżam się do Justina i mówię półgłosem:
-Kultura osobista wymaga, byś zaprosił tę panią do salonu i zaproponował jej filiżankę herbaty.
-Na ogół nie jestem człowiekiem kulturalnym. I nie posiadam filiżanek, bąbelku.
Niemniej jednak wskazuje kobiecie sofę po środku salonu. Siadamy na jej drugim ramieniu, tak, by widzieć połowę jej mimiki i jednocześnie tak, by przypadkiem nie dostrzec całej.
-Pańscy rodzice przed tygodniem zginęli w wypadku samochodowym - mówi i stosuje taktowną przerwę.
Ale Justin nie pojmuje jej znaczenia i istotności i mówi:
-Jeśli powinienem poczuć się poruszony, nie poczułem się. Ale jeśli udawanie poruszonego będzie świadczyć o mnie nieco lepiej, z chęcią poudaje.
I używa mojego rękawa, by otrzeć jesienny katar.
-Opieka społeczna nie zajmuje się informowaniem członków rodzin o wypadkach samochodowych i innego rodzaju tragicznych zgonach. Według dokumentacji sprzed osiemnastu lat, został pan odebrany rodzicom i umieszczony w domu dziecka. Sąd zakazał pańskim rodzicom kantaktowania się z panem do uzyskania wieku pełnoletniości. Czy przez ten czas utrzymywał pan kontakt z rodzicami.
Podskórnie czuję, że Justin chciałby odpowiedzieć jednym ze skrajnie nieuprzejmych komentarzy, więc szczypię go w jeansy i wiedząc, że nic uprzejmego nie przejdzie mu przez usta, odpowiadam:
-Nie utrzymywał.
Kobieta wzdycha, a potem oznajmia:
-Krótko po umieszczeniu pana w domu dziecka, pańska matka ponownie zaszła w ciążę. Owocem tej ciąży jest Ethan. I to z jego powodu tu jestem. Ma pan brata, siedemnastoletniego, który za dwa miesiące, razem z końcem kalendarzowego roku, skończy osiemnaście lat. Opieka społeczna uznała, że w jego sytuacji, zarówno psychicznej jak i uwarunkowanej prawnie, nie powinniśmy umieszczać go w pogotowiu opiekuńczym na przyszłe dwa miesiące i została podjęta decyzja, by odszukać jego krewnych. Pan jest jedynym, do którego zdołaliśmy dotrzeć. I jednocześnie najbliższym. A pytanie, które mnie tu przywiodło, brzmi następująco: czy wyraziłby pan wolę, by pański brat zamieszkał u pana do ukończenia wieku pełnoletniości?
W pierwszej chwili Justin wygląda jak człowiek dotknięty porażeniem czterokończynowym, dopiero stopniowy wydźwięk wszystkich tych rewelacji powoli wprowadza go z powrotem w ruch. Wpierw rozstawia szerzej kolana. Jak samiec alfa próbujący jasno określić szerokość własnego terytorium. Potem przeczesuje włosy palcami obu dłoni. Definiuję ten sygnał jako chęć strzepania wszystkich brudów, które ze względu na zbyt obszerną dobroć mogą się do niego przykleić. Na sam koniec, jako zwieńczenie specyficznej mowy ciała, podnosi do ust pusty kubek po herbacie i przysłania nim twarz dopóty, dopóki całe niezrozumienie tej sytuacji po nim nie spłynie.
Ale zanim zaczyna protestować i śmiać się śmiechem tak drwiącym, że wszystkim w promieniu kilometra odechciałoby się żyć, odzywam się ja:
-Musimy to przedyskutować.
I wciągam go za rękaw do sypialni, a zamknięte drzwi są bardziej nieuprzejme niż wszystko, co do tej pory zrobił Justin.
-Wiem, co chcesz powiedzieć - wchodzę mu w słowo. - Obowiązek, problem i urwanie głowy.
-Obowiązek, problem i urwanie głowy - potwierdza.
-Ale to twój brat. Jedyny członek rodziny, z którym masz szansę utrzymywać blisko przyjacielskie relacje. I z którym on ma szansę utrzymywać takie same. Pomyśl o tym z jego punktu widzenia: stracił rodziców przed paroma dniami i jeśli nie zmienisz zdania, w przeciągu kolejnych kilku dowie się, że ma brata, który z niewiadomych powodów nie chce go w swoim życiu. Czy to nie przykre?
-Nie jestem wzruszony - komentuje Justin.
-Więc może chcociaż spróbuj być. Spróbuj raz postąpić tak, jak powinieneś postąpić, a nie tak, jak chcesz postąpić. Bo przeważnie wszystko to, czego chcesz, nie pokrywa się z twoimi powinnościami. - Przez chwilę milczy, więc nie łagodzę ofensywy. - To tylko dwa miesiące. Za dwa miesiące skończy osiemnaście lat i teoretycznie będziesz mógł się go pozbyć. Ale głęboko wierzę, że przez te dwa miesiące zrozumiesz, że posiadanie rodziny nie jest najgorszą karą, jaka może cię spotkać, i że nie musisz odpychać od siebie ludzi tylko i wyłącznie dlatego, że posiadają takie same geny. To nonsens. I absurd. I będę wielce niepocieszona, jeśli postawisz na swoim.
-Teoretycznie nie dałaś mi wyrazić własnej opinii. Być może chciałem powiedzieć, że z uciechą zajmę się tą przybłędą i pozwolę, by jego nastoletni zapach przeżarł mi tapicerkę.
-Nie chciałeś - wtrącam.
-Racja, nie chciałem. Co jednak nie zmienia faktu, że gdybym chciał, nie dałabyś mi dojść do słowa.
-Ten czas jest dla ciebie. Mów wszystko, co chcesz powiedzieć, nie odbiegając przesadnie od tematu.
I w ten sposób Justin milczy z wargą zawiniętą w trzykrotny rulon ponad dolnym rzędem zębów. Pozwalam, by mówił ciszą, a potem tracę cierpliwość i zaczynam stukać stopą ubraną w but, którego nie zdążyłam zdjąć podczas niedawnej kłótni. I chociaż widzę, że toczy się w nim jakaś walka, nie ustępuję w swoich ponagleniach. Do efektów dźwiękowych dodaję nieuległe spojrzenie i żeby podkreślić moją bohaterską pozę stającą w obronie osieroconego rodu Bieberów, krzyżuję na piersi ramiona. Pod takim naporem czynników zewnętrznych, Justin ugina się po kolejnej minucie, dodając jednak:
-Jeśli będą z nim jakieś problemy, bierzesz je na klatę.
-Jestem młodsza.
-Jedynie kilka miesięcy. Nie zamierzam chodzić na wywiadówki, ustalać wysokości jego kieszonkowego, ani tłumaczyć, jak istotna jest antykoncepcja.
-Dostajesz pod opiekę osiemnastolatka. Nie będziesz musiał robić żadnej z tych rzeczy. Wystarczy, że dasz mu miejsce, gdzie może się wyspać, najeść i po prostu być sobą. Oprócz tego jedyne, czego powinieneś od siebie wymagać, to bliskość. Ale nie taka, jakiej popis dawałeś dziś przez cały dzień. Naturalna braterska bliskość. Tego nawet ja nie jestem w stanie cię nauczyć. A teraz wyjdźmy stąd, zanim zdążysz rozważyć wszystkie za i przeciw i zmienisz zdanie.
Gdy wracamy do salonu, pracownica opieki społecznej praktykuje wycieczki wokół salonu, trzymając w rękach podkładkę i powoli zapełniającą się kartkę papieru.
-Ocenia twoje warunki mieszkaniowe - szepczę do Justina, zanim zdążyłby się oburzyć.
Ale on i tak zdąża.
-Nie dość, że chce mi podrzucić pod dach przybłędę, to ma jeszcze czelność wytykać wszelkie niedociągnięcia mojego mieszkania? Może powinienem obkleić wszystkie narożniki sof i komód, żeby pijany osiemnastolatek po powrocie z imprezy nie nabił sobie guza?
-Nie bądź złośliwy, Justin.
-Bycie złośliwym to część mojej natury, rozmawialiśmy już na ten temat.
Siadam na kanapie, by pokazać pracownicy opieki społecznej, że Justin, co prawda pod sporym naciskiem, ale podjął odpowiednią decyzję, którą zamierza się podzielić, z kolei Justinowi chciałabym w ten sposób pokazać, że nie musi podążać krok w krok za kobietą i że ktoś tak blisko związany z urzędem i praworządnością nie ukradnie żadnej bezwartościowej rzeczy z jego mieszkania. Ona rozumie sygnał, ale on jest na nie wszystkie głuchy.
-Niech będzie - stwierdza po prostu. - Poczuję, że robię coś dobrego dla społeczeństwa.
-Wszystkie szczegóły omówimy przy okazji następnego spotkania. Być może uda się rozwiązać kwestię tymczasowej adopcji w inny, mniej skomplikowany i wymagający mniej dokumentów sposób.
-Nie zamierzam podpisywać żadnych dokumentów adopcyjnych - mówi natychmiast. - Za dobrze wiem, do czego mnie to zobowiąże. Opłacanie jego dalszej edukacji, składek zdrowotnych i wszystkiego tego, czego wymaga prawna opieka nad dzieckiem, bez znaczenia, czy dziecko to ledwie odrosło od ziemi, czy przerosło mnie.
Kobieta, czując, że Justin nie jest fanem jej obecności w jego mieszkaniu, uprzejmie kieruje się do drzwi, po raz ostatni zataczając wzrokiem mieszkanie, w którym lekkomyślnie planuje umieścić swojego na wpół wychowanka. Zakłada płaszcz, w czym nie pomaga jej Justin, oraz szuka parasola, w czym również nie pomaga jej Justin. Otwiera drzwi sama, bo Justin się do tego nie kwapi, a potem sama wychodzi z inicjatywą pożegnania, bo to kolejna rzecz, której nie obejmuje kultura Justina.
-Myślę, że ten... eksperyment społeczny wyjdzie obu panom na dobre - stwierdza w ostatnim zdaniu, a potem zostawia nas samych, myśląc zapewne, że Justin wypuści swoje emocje i zaleje nimi podłogę.
Oczywiście nic podobnego nie ma miejsca. Jedyną kwestią na co dzień poruszającą Justinem jest głód. Nie przykłada większej wagi do tego, które kubki smakowe odczuwają doznania, i miesza smaki w nieprzyzwoitych proporcjach i ilościach. Robię sobie kanapkę z serem i sałatą, bo jestem świadoma, że w przypływie tego gastronomicznego szału zapomni o mnie. I rzeczywiście zapomina. Rekompensuje się jedynie zaproponowaniem filiżanki herbaty, na którą akurat nie mam najmniejszej ochoty.
-Doprawdy nie mogę uwierzyć, że tak łatwo dałem się omamić - żali się z pełnymi ustami, co wygląda jednocześnie nieapetycznie, nieestetycznie i delikatnie skandalicznie.
Marszczę brwi na znak absolutnego niezrozumienia.
-Chodzi mi o to, że zgodziłem się przyjąć pod swój spokojny dach całkiem obcego szczeniaka.
-W tym całkiem obcym szczeniaku płynie twoja krew. Weź to pod uwagę, zanim zaczniesz wygłaszać żale i pretensje do całego świata. I przestań z góry nastawiać się negatywnie. Pozytywne nastawienie ułatwi aklimatyzację zarówno tobie, jak i jemu.
-Jeśli rzeczywiście płynie w nim moja krew, nie będzie miał nic przeciwko, jeżeli pominiemy proces aklimatyzacji i od razu zaczniemy się wzajemnie ignorować.
-Mógłbyś nie być tak oschły i cierpki?
-Podaj mi chociaż jeden istotny powód, dla którego miałbym się postarać, wyłączając z listy powodów tego cholernego plusa, którego i tak nie dostanę, mimo że pocałowałem cię na oczach całej galerii handlowej w sposób, który ekstremalnie mocno kojarzy mi się z romantyzmem. I nie mam zielonego pojęcia, co jeszcze miałbym zrobić, żeby udowodnić ci, że pomimo całej tej błazenady ja wciąż się staram.
-Żeby dobrać się do moich majtek. Znów.
-Cel uświęca środki - chrząka. - Ale to zupełnie tak, jakbyś wyprodukowała but, wypastowała i zareklamowała, a w ostateczności nie oddała go do sprzedaży. Starasz się zmienić mnie w faceta zdolnego do współistnienia w społeczeństwie z kobietą, ale ostatecznie nie dajesz szans dowiedzieć się, jak się nią odpowiednio zająć. - Chcę wtrącić coś na swoją obronę, ale szczęśliwie Justin nie pozwala mi przerwać. Szczęśliwie, bo nie mam pomysłu, czym się prawidłowo bronić. - Całowałaś się ze mną, pokazywałaś, jak powinienem cię przytulać, gdybym tylko był kimś godnym przytulania cię. Następnym punktem etapowym jest seks. I proszę cię tylko o jedno: nie zasłaniaj się strachem. Gdybyś nadal się mnie bała, nie zrobiłabyś żadnej z rzeczy, które do tej pory zrobiłaś.
Chyba wtedy po raz pierwszy uderza we mnie ta prawda - nie mogę dłużej zasłaniać się strachem w sytuacjach, które wymagają zasłonięcia, podczas kiedy zrzucam z siebie strach w każdej innej sytuacji, w której zasłonięcie jest albo zbędne, albo przynajmniej niewygodne.
-Dobrze - mówię zatem, naga, bo bez dotychczasowych wymówek, które na hip hura poodklejały się od mojej skóry. - Dobrze, zrobię to. Ale nie dzisiaj. Potrzebuję odpowiedniego zaplecza. Jutro. Jutro o tej samej porze.
I wychodzę z mieszkania nie mniej naga, a on nie pożycza mi swojej kurtki, bo w kwestii jego nieokrzesania nic nie uległo zmianie.
*
Świat jest tak skonstruowany, że stan nietrzeźwości pod księżycem jest wybaczany, pod słońcem natomiast nie. Czekam zatem, aż wielka kula świetlna schowa się za horyzont aglomeracji i dopiero wtedy przepalam swój przełyk. Robię to szybko, bo tylko w taki sposób mogę osiągnąć stan nietrzeźwości. I tylko w taki sposób wódka wyprzedza swój własny smak. Spływa w dół dróg wewnątrz ciała, zanim poczuję tę gorycz na języku. Po pewnym czasie górowania księżyca popadam w rutynę.
Nie jestem pewna, jak dostać się do jego mieszkania. Nie chcę stać się kolejnym przykładem młodzieńczego upadku społecznego podróżującego w tym wątpliwym stanie komunikacją miejską. Dzwonię zatem do Sary i każę jej przyjechać, a potem zatykam uszy na słowa sprzeciwu, i powtarzam swoją kwestię raz jeszcze. Czekając na zapach karmelizowanych jabłek, który ze sobą przyniesie, nie ustępuję w wypalaniu wszystkich bakterii i wirusów ze swojego gardła. Nie chcę, by mój stan nietrzeźwości opadł z sił.
-Coś ty z siebie zrobiła? - pyta głosem pełnym zarzutu, stając w progu domu. Podmuch jesiennego wiatru zatrzaskuje drzwi w futrynie.
-Nie pytaj mnie o nic - bełkoczę. - Nie, kiedy nie jestem w stanie się bronić. Chcę tylko, żebyś zawiozła mnie w jedno miejsce. W razie gdybyś zastanawiała się, czy to bezpieczne: zabierać ze sobą nieletnią pijaczkę, specjalnie dla ciebie nagrałam filmik, na którym proszę cię o to samo, i jestem jeszcze trzeźwa.
Sara ogląda nagranie , mając przedziwnie wywinięte wargi, a potem stwierdza, że nie przypomina sobie, żebym kiedykolwiek zawiodła jej zaufanie, i zgadza się stanowić mój tymczasowy środek lokomocji. Biorę płaszcz i jesienny szalik w rękę, wieszam na wystającej kości ramienia pasek torebki, całkiem jak na haku, i uznaję, że Sara ma rację, prosząc mnie, bym przeszła przez podjazd do samochodu w samych skarpetkach i założyła obcasy dopiero wtedy, kiedy będzie to absolutnie konieczne.
-Kiedy nagrywałaś dla mnie filmik - mówi, opornie zmieniając bieg swojej starej Hondy - mogłaś nagrać jakieś słowo wytłumaczenia. I przede wszystkim powiedzieć, dlaczego upiłaś się beze mnie. Miałyśmy umowę: braterski alkoholizm. Nie pamiętasz?
-Żeby to zrozumieć, musiałabyś upić się razem ze mną. A wtedy pozbawiłabym się szofera - tłumaczę, z rozwagą dobierając słowa. Mam niewielkie problemy z wyławianiem ich z tej wielkiej misy alkoholu zwanej moim własnym ciałem. - Nigdy niczego przed tobą nie zataiłam. Wiesz zatem, że wkrótce się dowiesz. A teraz nie każ mi mówić więcej. To niezwykle wyczerpujące.
Miasto robi mi przysługę i ustawia korek na każdym skrzyżowaniu. Gdy docieramy pod kamienicę Justina, a Sara szczęśliwie nie orientuje się, że jesteśmy pod tą właśnie kamienicą, jestem pijana w stopniu umiarkowanie wysokim. Niezgrabnie całuję jej policzek i wysiadam, trzymając buty w ręce. Zakładam je jednak przed wejściem na klatkę schodową, bo nie chcę, by podeszwy moich skarpetek miały na sobie całą różnorodność biologiczną. Szczęśliwie trafiam palcem w dzwonek do drzwi, a potem wydaje mi się, że posiadam zbyt wiele otworów, przez które wydostaje się cała nietrzeźwość.
-Noelle Whitford - oznajmia, zanim, naturalnie pozbawiona zmysłu równowagi, przechylam się przez próg na jego pierś. - Noelle Whitford pijana w chuj.
-Mówiłam o odpowiednim zapleczu - mamroczę. - Oto i ono.
-Ledwie trzymasz się na nogach.
-Będziesz mnie pieprzył na leżąco, nie na stojąco. W czym więc problem?
Justin zamyka drzwi mieszkania i dalsze szczegóły naszego ironicznego życia seksualnego przestają wypływać na klatkę schodową.
-W jaki sposób zamierzasz instruować mnie w kwestiach seksu w trakcie seksu, śpiąc?
-Czy wyglądam jakbym spała? - pytam, mocując się z butami. I kiedy tak się z nimi mocuję, uzmysławiam sobie, że w zasadzie różnorodność biologiczna na podeszwach skarpetek w moim obecnym stanie nie byłaby kwestią, której poświęciłabym myśl. - Ustalmy coś, zanim przejdziemy do rzeczy - mówię dość oschle, co wcale nie wspomaga emocji, które chciałabym ożywić w Justinie. - Chyba nie myślałeś, że pójdę z tobą do łóżka na trzeźwo. A zważywszy na fakt, że nie masz szans obudzić we mnie jakiegoś zamiennika przyjemności czy choćby kwestii zbliżonej do niej, mój stan alkoholowy w niczym nam nie przeszkadza.
-Uwielbiam twoje podejście do życia - stwierdza. - To zupełnie tak, jakbyś wzięła w połowie pełną szklankę i wylała z niej wodę tylko po to, by wszyscy inni uznali ją za równie pustą. Osobiście jestem urodzonym optymistą i wyobrażam sobie, że w dniu dzisiejszym wyłącznie dzięki mojej zasłudze dojdziesz osiem, w porywach do dziesięciu razy. Mam świadomość, że to się nie wydarzy ani dzisiaj, ani nigdy, ale nie tracę pogody ducha. Ułatwiłabyś nam obojgu zadanie, gdybyś wzięła ze mnie przykład.
-Postawmy sprawę jasno. Ten pierwszy raz będzie razem sprawdzającym, czy nie ucieknę od ciebie z krzykiem. Nie powinieneś się ani przesadnie nastawiać, ani ekscytować.
-Jestem podekscytowany - wtrąca. - To przecież seks. Muszę być podekscytowany. Jeśli nie będę, możesz rozkładać nogi tak szeroko, jak tylko potrafisz, a ja i tak nie wyceluję.
-Nie przerywaj mi - mówię postępującym bełkotem. - Tak więc pierwszy raz będzie razem zapoznawczym. Nie spodziewam się, żebyś zrobił w tym kierunku jakiś postęp. To wymaga zarówno czasu, jak i praktyki, a jako że praktyka sama w sobie oznacza czas, możesz się domyślić, co chcę przez to powiedzieć.
-Że jeszcze zanim poszłaś ze mną do łóżka po raz pierwszy, planujesz drugi, trzeci i dziesiąty.
-W znaczeniu niedosłownym. Ale podsumowując wszystkie te absurdy, to jest właśnie powód, dla którego jestem delikatnie rozchwiana.
-Delikatnie rozchwiana? Nawet gdybym był dobry w sprawach łóżkowych i gdybyś ty była dobra w korzystaniu z tego, wypiłaś tyle wódki, że zadziała jako środek znieczulający dla czegokolwiek przyjemnego, co przez przypadek udałoby mi się w tobie obudzić. Ale biorąc pod uwagę, że masz prawo czuć się delikatnie niekomfortowo, jestem gotów wybaczyć ci ten wybryk. A teraz mów, co powinienem robić. Zaproponować ci coś do picia, do jedzenia, czy uprzejmie powiedzieć, że gdybyś chciała wziąć prysznic, ręczniki są w narożnej szafce?
-Teoretycznie powinieneś nalać mi lampkę wina, w twoim przypadku wystarczy sok pomarańczowy, ale jako że mój pęcherz i bez tego jest nieprzyzwoicie pełen, a nie chciałabym popuścić w trakcie seksu, darujmy dziś sobie te uprzejmości.
I rozpoczynamy pełen niezręczności moment sztywnego stania na przeciw siebie i wyczekiwania jakiegoś odgórnego przyzwolenia, by rozpocząć to, po co się tu w istocie zgromadziliśmy.
Justin zbliża się o krok, wkłada palec w mój pępek przez materiał bluzki, myśląc być może, że to tam przeważnie znajdują się kobiece strefy erogenne. Chucha w moje usta miętową pastą do zębów, potem całuje jedną z moich warg, ale nie jestem w stanie rozpoznać, czy zapiekła górna czy dolna. Wiem tylko, że pieczenie to nie wprowadziło we mnie żadnych negatywnych zmian.
-Masz gumki? - pytam, kiedy jestem jeszcze na tyle trzeźwa i nietrzeźwa jednocześnie, by być w stanie zapytać.
-Jestem profesjonalistą - oznajmia. - I lubię cię na tyle, by ze zwykłej złośliwości nie zrobić ci dziecka.
-A ilu dziewczynom ze zwykłej złośliwości zrobiłeś dziecko?
Przykłada palec do moich ust, ale robi to nieumiejętnie i boleśnie wywija górną wargę do sufitu.
-Obiecałem sobie, że nigdy nie zacznę się nad tym zastanawiać - stwierdza prosto, a potem przypomina sobie wszystkie wskazówki, których udzieliłam mu w kwestii ssania cudzych ust, i przystępuje do wspomnianego ssania.
Przekraczamy próg sypialni i wtedy spadam na niższy poziom nietrzeźwości - dosłownie: urywam się z linii podtrzymującej i z łoskotem uderzam o półpiętro. Ale wciąż czuję się na tyle odważnie pijana, by skonsumować ten eksperyment społeczny. Dlatego przypominam mu o wszystkim, o czym zapomniał z lekcji prawidłowego pocałunku, pomijam tylko tę część, która niebezpiecznie mnie odkręciła i sprawiła, że sama zapragnęłam się czegoś nauczyć. Bo nie chcę, bym i tym razem musiała okłamywać swój żołądek, jelita i płyny ustrojowe, że to, co nimi porusza, to nie żadne iskry, motyle czy rój szalonych pszczół, ale jakiś rodzaj niepospolitej erotyki.
-Masz jakieś specjalne życzenia, fetysze, fantazje czy chuj cię wie co?
-Jedno, dość przyziemne - dukam. - Nie zrób mi krzywdy. I jeśli powiem dość, w dupie mam, że nie będzie to wymarzona rzecz, którą pragnąłbyś usłyszeć. Masz przestać, rozumiemy się?
Kiwa głową tak, by jego odpowiedź mogła być równocześnie twierdzeniem i przeczeniem. Nie kłócę się z jego sprytem, bo wtedy dostaję czkawkę, a on myśli, że da radę ją ze mnie scałować. Jestem oniemiała, gdy rzeczywiście mu się to udaje, a potem, ku jawnej nieuciesze i ku skrytej, niebezpiecznie silnej uciesze, przypomina sobie wszystkie wskazówki dotyczące całowania, których nie miałam w planach mu ujawniać. Wykorzystuje je teraz, by ugiąć moje kolana. Zupełnie jakby mój stan pozwalał mi utrzymać je proste.
-Góra czy dół? - pyta, gdy siedzę już na niskim łóżku i odchylam plecy, prowokując do pracy wszystkie mięśnie, bo bliskie otoczenie jego krocza przekracza normy bezpieczeństwa. O przyszłej bliskości jego krocza, o jego wtopieniu w część mnie, myślę jako o styczności z tą częścią mojego ciała, nad którą mózg nie jest żadnym zwierzchnikiem.
-Góra - odpowiadam, choć na dobrą sprawę nie mam pojęcia, co to dla mnie oznacza. Być może skróci się moja droga ucieczki. Albo wydłuży, ale łatwiej będzie mi ją podjąć. Albo zmęczę się bardziej, niż mogłabym przypuszczać. Albo po prostu zmęczę się bardziej niż on. Albo równie dobrze może to oznaczać, że będzie to lekcja dla mnie, a on skupi się jedynie na niezapadaniu się głęboko w kołdrę, dlatego mówię: - Dół. Nie chcę się spocić.
-Mój pot będzie kapał na ciebie.
-Podstawimy wiadro. Albo chociaż miskę - stwierdzam. - Biorę dół. Leżąc pode mną nie nauczysz się niczego.
-Leżąc na tobie też się niczego nie nauczę. Ale jednak wolę cię pod sobą. Rozbierz się, bo podejrzewam, że nie chcesz, żebym zrobił to za ciebie.
-Nie upiłam się po to, by rozebrać się na własną rękę i na własną rękę włączyć ci film instruktażowy.
Odpina mi spodnie. Zauważam, że jego lewa ręka odrobinę drży, ale zrzucam to na niedobór magnezu. Nie pamiętam, jaką mam bieliznę, nie pamiętam, czy w ogóle ją ubrałam, czy wódka nie odebrała mi tego rozumienia wstydu. Kiedy wiem już na pewno, że majtki są moją warstwą izolacyjną między skórą i spodniami, zaczynam się obawiać, czy w alkoholowym zamroczeniu nie dobrałam do nich stanika fatalnego kolorystycznie. I kiedy orientuję się, że owszem, dobrałam, mogę myśleć jedynie o tych dysonansach i całkiem zapominam, że wspomniany dysonans jest jedynym, co mnie okrywa.
-Wyluzuj - mówi Justin, przypominając mi jednocześnie, że wbrew mojej woli poznał całą moją fizjonomię i mentalność. - Granat, turkus i błękit to dla mnie wciąż niebieski. Facetów nie obchodzi, jaką masz bieliznę. Są wkurwieni, że w ogóle ją masz i muszą wykonać dodatkową ilość pracy, żeby się jej pozbyć.
-Chcesz mi powiedzieć, że nie dzielisz swoich bokserek na te codzienne i te odświętne?
-Nie mam tego problemu - odpowiada. - Noszę jedynie seksowne majtki.
A potem rozpina i zsuwa jeansy, zdając sobie sprawę, że ten ruch oznacza granicę odwagi, której jeszcze nie jestem w stanie przekroczyć. Co mija się z sensem, gdy myślę o dłoniach zdejmujących moje spodnie. Wtedy widzę jego majtki. Bokserki w biało-pomarańczowe pionowe paski zdobione kolumnowo pięcioramiennymi gwiazdkami.[*]
-A nie mówiłem?
Wygląda jak doskonały przykład epidemii grypy, dopóki nie zdejmuje T-shirtu. Ciągnie mnie za kostkę na środek łóżka, a kiedy próbuję złapać krawędź kołdry, odpycha ją i zrzuca na podłogę.
-Pozwól, że i ty wyciągniesz z tego jakąś lekcję: nie jesteśmy w średniowieczu. Jeśli zamierzasz bzykać się pod kołdrą, powiedz facetowi, żeby poszedł pod prysznic i zrobił sobie dobrze. Wyjdzie na jedno i to samo. W obu przypadkach czuje się tak, jakby siedział w tym sam.
Jestem wystarczająco pijana, by się z nim zgodzić. Kołdra spływa z łóżka tak długo, aż nie widzę jej wcale. Zapominam, że w ogóle z nami była. Proszę go, by zamknął okno, bo chłód sprawia, że zgolone cebulki włosów na nogach stają się nieco bardziej kłujące. Patrzę w niego wzrokiem przerażonej owcy na wieść, że zostanie dywanem, kiedy klęczy obok moich nóg i bawi się włosami na swoich udach.
-Ładna jesteś, cukiereczku - mówi bez wyczuwalnego sarkazmu. - W chuj ładna.
-Trzeba było mnie nie gwałcić - mówię protekcjonalnie. - Wtedy moglibyśmy tworzyć szczęśliwą parę, która chodzi wieczorami na gorącą czekoladę, i być w trakcie starania się o dziecko. Ty mówiłbyś mi, że jestem ładnym cukiereczkiem, a ja uznawałabym cię za jednego z przystojniejszych facetów.
-Uważasz, że jestem przystojny?
Udrzam go w kolano, bo tylko do niego dosięgam.
-Nie jestem aż tak pijana.
Justin zaciska pięści na poduszce po obu stronach mojej głowy i całuje mnie leniwie. Mam wrażenie, że głowa zaczęła mu za bardzo ciążyć, bo opiera ją o moją tak, że wgniata w poduszkę wszystkie moje myśli i wspomnienia. Podtrzymuję go za podbródek, bo nie chcę stracić władzy nad układem nerwowym.
Zdejmując mi stanik, nie patrzy mi w oczy, nie oddycha płyciej, nie przechadza się palcami po moim kręgosłupie, ani nie stara się wywołać dreszczy. Wciąż jest Justinem. I ma to swój przytłaczający urok. Nie wiem, czy to wplyw czasu, jaki z nim spędzam, ale gruboskórność staje się cechą, której pożądam.
Zdejmując mi majtki, wciąż wydaje się dość mocno zbrylony i wiem, że nigdy nie stanie się płonącym węgielkiem, choćbym wytrwale go ogrzewała.
W końcu zdejmuje też swoje bokserki, a ja, patrząc w sufit, widzę Jezusa i całą zgraję apostołów, którzy dadzą mi rozgrzeszenie za ten haniebny czyn. Słyszę, jak Justin zakłada prezerwatywę, ten dźwięk strzelającej i wiwatującej gumy, ale nie patrzę, jak to robi. Skupiam się bardziej na zatkaniu każdego miejsca, przez które ulatnia się ze mnie nietrzeźwość. A robi to w takim tempie, że lada moment stanę się ujemnie nietrzeźwa.
-Powinienem próbować cię jakoś podniecić, czy minę się z celem? - pyta, nadając swojemu głosowi brzmienia nieco łagodniejszego niż zwyczajowe.
-Miniesz - odpowiadam z nerwowością, której nawet nie staram się kryć. Ona jest - i takie ma zadanie.
Przemieszcza się między moje nogi i oddycha tak ciężko, że ciepło jego oddechu oblepia mi całą klatkę piersiową. Wzdrygam się, gdy czuję, że dotknął mnie swoim ustrojstwem pomiędzy nogami. Chociaż wzdrygnięcie jest bardzo łagodnym określeniem tego, co następuje tuż po nim. Być może to omamy alkoholowe połączone z niecodziennym stresem, ale nagle łóżko wydaje się być przejściem kolejowym, a ja biedaczką przywiązaną przez legendarnego Johna Kramera do torów, dostrzegającą nadjeżdżający pociąg. Kiepskie porównanie, zważywszy na fakt, że zamierzam jedynie uprawiać seks, ale gdy orientuję się, z kim zamierzam go uprawiać i że naprawdę, ale to naprawdę zamierzam go uprawiać, nie mogę się doczekać, aż ten cholerny pociąg do mnie dotrze.
Napinam ciało tak mocno, że Justin, chcąc położyć się na mnie, byłby jednym wielkim siniakiem.
Więc znów siada obok, nasz kontakt ogranicza do przytrzymywania mojego kolana jedną ze swoich dłoni.
-Kiepsko to widzę, mordeczko - oznajmia. - W takim stanie nie mam szans się w ciebie wepchnąć, nawet gdybym wybitnie się na to uparł. Zanim prześpisz się ze mną, powinnaś bzyknąć się z Haroldem, choćby. Albo z kimkolwiek, kto nie jest mną. A dopiero później wrócić tutaj.
-Jutro rano będę pamiętać wyłącznie fragmenty - mówię, ale z założeniem, że ja sama jestem głównym słuchaczem. - Fragmenty. Zrób to.
-Nie chwytasz - mówi, poklepując mnie po udzie. - Nie dbam o to, czy pogłębię twoją traumę, czy jej nie pogłębię. Fizycznie nie jestem w stanie w ciebie wejść względnie bezboleśnie, kiedy jesteś napięta jak drut. Rozluźnij się, a oboje pozbędziemy się problemu.
Każe mi usiąść i przez chwilę masuje moje barki, ale robi to na tyle niedelikatnie, że już po chwili każę mu przestać i przynieść zimny okład z mrożonego groszku.
-Jest lepiej - mówię wkrótce, a Justin chwyta tę chwilę, by zbyt prędko nie uciekła, i z powrotem ląduje między moimi nogami.
Jako że nie pozwalam sobie spoglądać poniżej jego pępka o kształcie i głębokości krateru po wybuchu bomby atomowej, widzę tylko jak ślini palce i przenosi je poniżej granicy przyzwolenia wzrokowego. Wiem więc, co zastąpi mój naturalny środek nawilżający.
A tuż po tym, kiedy wiem, że nie wejdzie we mnie, dopóki nie przyjmie odpowiedniej pozycji i nie poczyni ostatnich przygotowań, on nie robi żadnej z tych rzeczy i jest we mnie cały, po sam kraniec, zanim zdążam przyswoić ból początku, środka i obszaru końcowego.
-O Boże - mówię ciężko. Nie muszę wyjaśniać, że moje wezwanie nie miało nic wspólnego z przyjemnością i jest to mój sposób na wyrzucenie z ciała części bólu - on to wszystko wie.
I wie również, że czekając, wcale nie pozwoli mi przywyknąć do tego uczucia przesadnego wypełnienia, więc nie czeka i zaczyna wykonywać te ruchy, które wolę oglądać zza przymkniętych powiek.
Zgodnie z oczekiwaniami, nie spływa na mnie nic przyjemnego i moją jedyną rozrywką jest wbijanie Justinowi paznokci w kark za każdym razem, gdy wypada mu z ust coś głośniejszego niż oddech. Kiedy pomiędzy dwiema następującymi po sobie prośbami o odrobinę delikatności następuje przerwa dłuższa niż parę pchnięć, czuję się tak, jakbym pomagała mu pobić rekord olimpijski i jakby szybkość tego przedsięwzięcia była jakąś nadgórną wartością, którą niekoniecznie pojmuję.
-Człowieku - mamroczę - przykręć tempo. Nie jesteś na pieprzonych wyścigach.
Więc przez chwilę znów jest nieco bardziej znośnie.
Ten rodzaj bólu niekoniecznie należy do grupy bóli, które potrzebuję zwalczyć. Jest bardziej jak bóle menstruacyjne, które nieco męczą, nieco irytują i nieco skłaniają do rozmyślań na temat "Po co, do diabła, są". Ale nie jestem ani bliska płaczu, ani strącenia go z łóżka. Jestem najbliżej zastanawiania się, czy kolacja po godzinie dwudziestej drugiej jest większym zabójstwem dla mojej sylwetki czy układu trawiennego, i czy to możliwe, że na niedawnym sprawdzianie z ekonomii użyteczność całkowitą konsumenta określiłam jako mniejszą niż użyteczność marginalną. Potem myślę sobie, że Justin w trakcie tego aktu jest jak ogromny komar, którego siła woli nie pozwala mi strącić. Jeszcze później zaczynam zauważać zacieki na łączeniu wschodniej ściany z sufitem. A na sam koniec zostaję ukłuta tym rodzajem bólu, który informuje, że Justin wyszedł ze mnie równie niedelikatnie, co wszedł.
Postanawiam dać mu dwie minuty oddechu i spisać długą listę rzeczy wymagających poprawy, ale wtedy orientuję się, że regularny oddech wcale nie oznacza unormowania procesów wewnątrz organizmu. Jest przykładem najczystszego snu. Justin śpi, a ja, bardziej trzeźwa, niż mogłabym przypuszczać, robię krótkie ćwiczenia oddechowe, by obniżyć poziom frustracji. Kiedy budzi się po dwudziestu minutach, po frustracji nie ma śladu. Zastępuję ją wytykaniem w myślach wszystkich jego wizualnych wad: nierówno zgolonego zarostu, paru wągrów na nosie, początkowej fazy zakoli i brzucha, który układa się nierówno, gdy leży na boku.
-Byłeś beznadziejny - mówię wprost.
-Ja też czułem się bosko. Dzięki, że pytasz.
-Zero taktu.
-Biorąc pod uwagę twoją teorię, im gorszy będę, tym więcej razy się z tobą prześpię.
-Nie byłeś beznadziejny ze względu na spryt. Byłeś beznadziejny, bo nie masz pojęcia, w jaki sposób przestać być beznadziejnym.
-Cenię wszystkie twe pokrzepiające słowa, cukiereczku.
A wtedy wstaje i zakłada bokserki w biało-pomarańczowe pionowe paski zdobione kolumnowo pięcioramiennymi gwiazdkami. I całkiem nie rozumie, skąd zażenowanie na mojej twarzy.
-Jestem głodny - oznajmia. - Mam ochotę na pizzę. Chodź ze mną.
-Żartujesz - mamroczę. - Twoim cholernym obowiązkiem po czymś takim jest obejmowanie mnie, przytulanie albo coś zbliżonego do przytulania, i przede wszystkim nieruszanie się z łóżka dalej niż do kuchni czy łazienki. Nie masz prawa wyjść gdziekolwiek, bo czuję się tak, jakbyś zrobił swoje, spuścił wodę i wyszedł z łazienki bez mycia rąk.
-Jeśli próbujesz mi powiedzieć, że powinienem wziąć prysznic, po prostu to zrób.
Napływa we mnie najgorsza fala zdenerwowania, która charakteryzuje się wysokim poziomem nawilżenia oczu. Jestem niepokojąco bliska płaczu i wstyd mi za to bardziej, niż za wszystko, za co powinno być wstyd Justinowi.
Ale dzwonek do drzwi wsysa moje łzy z powrotem pod gałki oczne. Justin przez chwilę nie porusza się, ale wkrótce decyduje się jednak otworzyć drzwi. Okrywam się kołdrą od posiniaczonych ramion po kostki stóp i podążam za nim do przedpokoju, Połowę siebie chowam za futryną, druga połowa przegrywa z ciekawością.
-Dobry wieczór - słyszę głos, ale przypisuję go do osoby dopiero wtedy, gdy ta sama pracownica opieki społecznej przekracza próg. Ma wyraźne problemy z ignorowaniem bokserek w biało-pomarańczowe pionowe paski zdobionych kolumnowo pięcioramiennymi gwiazdkami.
Nie mówi nic więcej, bo nie istnieje utarta formuła, którą pracownicy rządowi wygłaszają przy pierwszym spotkaniu dorosłych braci, którzy mają wyraźne zastrzeżenia w kwestii poznawania siebie nawzajem.
Bo wbrew moim dotychczasowym domysłom, brat Justina, który przekracza próg po paru kolejnych sekundach, nie wygląda jak bezproblemowy młodszy brat, którego każdy starszy brat pragnie gościć w swoich ścianach. Nie dopasowuje się do tego stereotypu posturą, przefarbowanymi na róż z domieszką fioletu włosami, tatuażami wyłaniającymi się spod niedbałych ubrań i kolczykami w wardze i łuku brwiowym. Ale najbardziej rażącym elementem tego niedopadowania jest zaskakująca atrakcyjność wizualna.
[*] pozdrawiam moje ulubione bokserki w biało-pomarańczowe pionowe paski zdobione kolumnowo pięcioramiennymi gwiazdkami.
~*~
czuję się taka oryginalna bo to prawdopodobnie pierwsza scena seksu w historii wszystkich ff, która nie jest gwałtem, a jest beznadziejna w znaczeniu odczuć bohaterki:)
ale nie bójcie się, będzie też taka prawdziwa, DOBRA
no i przepraszam, jeśli spieprzyłam dodaniem tej sceny teraz, ale bez niej nie mam szans ruszyć dalej, tak więc wybaczcie jeśli uznanie że za szybko/beznadziejnie/niepotrzebnie. to była konieczność!
ps. atrakcyjność brata to to jpg:
Świetny rozdział, nie mogę się doczekać nasteonego! Mam nadzieje ze będzie trochę szybciej 😊
OdpowiedzUsuńWszystko wyszło świetnie! Niecierpliwie czekam na następny rozdział <3
OdpowiedzUsuńWielkie WOW!❤ Już powoli zaczynam się martwić, co się stało, że tak długo nie ma następnego :(
OdpowiedzUsuńNastępny <3 ? <3 <3 strasznie długo go nie ma :( <3
OdpowiedzUsuńKiedy coś dodasz ?
OdpowiedzUsuńMartwi mnie to że jeszcze nic nie dodałaś ����
OdpowiedzUsuń